WIEŚNIACTWO I OSZUSTWA w sklepach spożywczych w Polsce - ALARM KONSUMENCKI

in #pl-artykuly5 years ago

Witajcie po długiej przerwie!

Chciałbym opisać pewne patologie na naszym rodzimym rynku konsumenckim, do których każdy już tak przywykł, że chyba niewielu ludzi zwraca na to jeszcze uwagę.
Każdemu zdarzają się "wpadki" i pomyłki, ale tutaj skala tego jest tak duża, że postanowiłem to opisać.


Pragnę na wstępie zaznaczyć, że moim celem nie jest wylanie żalu, tylko zwrócenie uwagi na problem, aby ludzie zaczęli to dostrzegać i zwalczać.


MANIA DROBNYCH

Czy zdażyło Wam się kiedyś usłyszeć w sklepie spożywczym: "mogę być winna grosika?"
Lub raczej powinienem zapytać, czy zdażyło Wam się kiedyś tego nie usłyszeć?

Każdy spotyka się z tym na codzień.
W naszym kraju panuje jakaś mania drobnych i o ile rozumiem pytanie o końcówkę, nie mam z tym problemu i sam zawsze, nawet gdy nie jestem o to proszony szukam jej, by ułatwić pracę sprzedawcy, o tyle nie pojmuję, dlaczego prawie żaden sklep nie ma tych rzadkich, niczym trufle, grosików.

Pamiętam sytuację sprzed lat, gdy kasjerka zadała to pytanie (żartem mówiąc, mimo obietnicy oddania, nie oddała) :) Zgodziłem się i zobaczyłem po chwili, jak w szufladzie z drobnymi cała przegródka wypełniona jest tymi monetami, nic nie powiedziałem. Śmiem twierdzić, że nie chodziło tu o to, by uzbierać pod koniec dnia 2zł, tylko było to z czystego lenistwa, lub głupoty, bo więcej zachodu z tym pytaniem niż po prostu wydaniem reszty.

Inna sytuacja, kolejna kasjerka, która regularnie nie ma grosika. Pewnego razu miałem w drobnych bez 1 grosza, a resztę w banknotach. Tym razem ja zapytałem z uśmiechem, czy mogę być winny grosika, myśląc sobie, że pierwszy raz to będzie w drugą stronę. Pani zastanowiła się 3 sekundy i odparła: "nie".
Chciałem dla żartu też kiedyś jej odmówić bycia winnym grosika, ale dopiero po wyjściu ze sklepu zorientowałem się, że za produkt powiedzmy 3,49 sama zaokrągliła i powiedziała 3,50, tylko się zaśmiałem, jak sprytnie mnie zrobiła.
Teraz ktoś powie, że oni to nie mogą, bo by musieli z własnej kasy dokładać. Sorry, ale jak szef nie potrafi zapewnić drobnych kasjerowi, to powinien też zrozumieć brak złotówki w kasie pod koniec dnia z tego powodu.

Jednak taki nawyk wśród sprzedawców jest normą od lat, ba, czasem sprzedawca oznajmia na, że "będzie bez grosza, bo nie mam jak wydać", nawet nie pytając nas o zgodę.

Rozmawiałem o tym niedawno ze znajomym, oraz widziałem pod pewnym postem na facebooku, jak interentowe mądre głowy i znawcy prawa oznajmiają, że sprzedawca wcale nie ma obowiązku wydać reszty i to my mamy mieć wyliczoną kwotę, by dokonać zakupu. Oczywiście, to prawda, jest taki zapis prawny, co więcej sprzedawca może nam odmówić sprzedaży nawet wtedy, gdy mamy odliczoną kwotę, bo to jego biznes i to on decyduje kogo obsłużyć, a kogo nie.

Dlaczego w takim wypadku na drzwiach sklepów nie ma tabliczek z napisem "SPRZEDAŻ TYLKO Z WYLICZONĄ KWOTĄ"?

Według mnie to dlatego, że czasy (głębokiej) komuny minęły 20 lat temu, obecnie mamy wolny rynek i to firmy zabiegają o klienta, a nie odwrotnie. Dlatego też menadżer/właściciel sklepu powinien załatwić w banku wiadro jednogroszówek, które starczyłyby na rok, oczywiście wydzielane pracownikom po 10zł w sumie, by nie podkradali złomu z wiadra :)

Rozumiem, że często może zwyczajnie zabraknąć drobnych, lecz często jest to też wina szefa, który nie zapewnił odpowiedniego tak zwanego "wsadu" monet na początek kolejnego dnia i dochodzi do kuriozum, że rano kasjer nie ma wydać, czyli jest kompletnie nieprzygotowany do handlu już na samym początku.

Niestety sklepy nic sobie z tego nie robią, a problem przerzucają na klienta, dzieje się tak być może dlatego, że polska gospodarka jest systematycznie orana i rynek zmonopolizowało kilka dużych, niekoniecznie polskich firm.

WSTRĘT DO "GRUBYCH" BANKNOTÓW

100.jpg

Kiedyś pracowałem na wyspach brytyjskich w restauracji i była tam informacja, że banknoty 500 euro nie są przyjmowane ze względu na fałszerstwa. Całkowicie to rozumiem, nie mam nic przeciwko zakazowi płacenia 200 i 500zł banknotami w sklepach, ze względów bezpieczeństwa.

Jednak w pewnym sklepie pewna starsza kasjerka, notabene właścicielka za każdym razem, gdy wyciągałem banknot 100zł, by zapłacić, zaczynała głośno wyć: "o jeeeeeeeeju!" a potem krzyczeć wręcz na mnie, że mam mieć drobne, że kiedy my się nauczymy. Nieważne, czy zakupy były za 10, 20, 30, czy 50zł. Chyba powinienem mieć wyliczoną kwotę nawet, gdyby było do zapłaty 99zł 85 groszy, bo gdyby mi wydała 15 groszy, to nie byłoby dla kolejnego klienta.

Pomijam fakt, że na moje "dzień dobry", czy "do widzenia" odpowiadała tylko wtedy, gdy miała dobry humor i nawet, gdy byłem sam w sklepie, często czekałem chwilkę, aż dokończy sprawdzać jakąś listę, coś wpisywać, lub rozmawiać z koleżanką, zanim łaskawie mnie skasuje. Rozumiem, że można nie mieć, lub nawet nie chcieć wydawać ze 100zł, ale można to zakomunikować w grzeczny, nieagresywny sposób.

"NIEŚWIADOME" OSZUSTWA I ŚWIADOME ŁAMANIE PRAWA?

Sytuacje, które teraz opiszę zdarzyły się w sklepach chyba na literę "Z", niestety dokładnie już nie pamiętam... Być może to było na literę X, lub Y... Czasami pamięć do zawodzi...

Jednego dnia odwiedziłem trzy sklepy tej sieci i za KAŻDYM razem cena była o wiele wyższa, niż ta podana na cenie.
Ani razu nie usłyszałem słowa "przepraszam", tylko coś w stylu: "ooo ktoś musiał nie zdjąć starej ceny".
Raz usłyszałem, że jest poniżej data, kiedy to obowiązuje, jakby to miało usprawiedliwiać fakt, że nie ma aktualnej ceny.
W tych sklepach ceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale jakoś dziwnym trafem "pomyłki" są zawsze na niekorzyść klienta.
Aby być uczciwym, powiem, że raz w życiu zdarzyło się, że cena była zaniżona, bo wprowadzony był inny sok, ale tej samej firmy i ktoś pomylił te dwa typy.

Ktoś mi kiedyś w rozmowie, gdy to opowiadałem powiedział: "a bo ci sprzedawcy mało zarabiają, więc się nie starają".
Może więc pora, by jakoś ich zmobilizować, by poważnie podchodzili do swojej pracy.

W świetle prawa gdy cena jest zawyżona, sprzedawca ma obowiązek sprzedać nam towar po niższej cenie, co więcej, możemy zadzwonić na straż miejską, lub policję, by ta wystawiła mandat, a gdy jest to nagminne grzywnę, wyższą, niż ten mandat.
Niestety nigdy tego nie zrobiłem, bo komu by się chciało tracić czas i wykłócać dla paru złotych, tym bardziej, jak za nami ludzie stoją w kolejce. Myślę teraz jednak, że powinniśmy to robić, bo wielu nieuważnych, lub starszych ludzi jest w ten sposób zwyczajnie oszukiwanych, nazwijmy to po imieniu.

Kolejne sytuacje są jeszcze bardziej niedorzeczne. Kilka razy robiłem zakupy 20 minut przed zamknięciem sklepu, wziąłem kilka produktów z mojej ulubionej półki z promocjami, w głowie policzyłem, że będzie to około 15zł, a przy kasie słyszę około 25zł.
Okazuje się, że każdy produkt jest na paragonie o wiele droższy.
Zapytałem więc o co chodzi, oczywiście nie usłyszałem "przepraszam", tylko, że ceny są od jutra dopiero, ale oni już dziś wystawiają, bo jutro z rana to oni nie będą tego robić i nie mają czasu.

To nie jest mój problem, że pracodawca żałuje zapłacić pracownikowi za dodatkowe pół godziny pracy, by ceny były odpowiednie. Nadmienię, że prawidłowa cena towaru to jest obowiązek prawny, a nie dobra wola sprzedawcy.

Jak zwykle nic nie zrobiłem, tylko zwróciłem im uwagę, nie chciałem sprzeczki, bo to sklep koło domu i nie chciałem sobie robić wrogów. Teraz wiem, że powinienem włączyć telefon, nagrać te ceny jako dowód i zostać konfidentem ;) dzwoniąc na policję, by ta wlepiła im mandat, a raczej dwa - za brak prawidłowej ceny i za świadome umieszczenie nieprawidłowej, czyli próbę oszustwa. Nikt oczywiście słowem nie wspomniał, że ceny są od jutra, ani nie było choćby karteczki z tą informacją, co byłoby nagięciem prawa, ale jeszcze jakoś do zrozumienia, jednak chyba też nie do końca.

Sytuację tą napotkałem w kilku sklepach, kilka razy, więc nie jest to pojedyńczy incydent, tylko "Januszowy" sposób szefów na zaoszczędzenie paru złotych.
Kolejna kwestia, jak już jesteśmy przy temacie zamknięcia sklepu, że gdy wchodzimy 15 minut przed końcem, często podłoga jest zmopowana i czujemy się jak intruzi, którzy kolidują z procesem zamykania, który rozpoczął się zbyt wcześnie. Niedawno nawet w takeij sytuacje stałem oglądając coś na półce, połowa sklepu była zmopowana, a nade mną stała Pani z wiadrem i mopem w dłoni, patrząc się na mnie nienawistnym spojrzeniem ( tu mały żart oczywiście) :) Nie czułem się wtedy komfortowo, a teraz sobie myślę, że powinienem tam stać z 5 minut, żeby spokojnie się namyślić, a nie się przejmować.

WIELOSZTUKI - ZASADY PRAWNE CEN PRODUKTÓW WYMAGAJĄ ZMIAN

Na koniec kwestia cen za wiele sztuk.
W niektórych sklepach widnieje duża cena produktu, pod którą napisane jest, że jest to cena przy zakupie 2, 3, lub 64 sztuk, a obok, o wiele mniejszym drukiem pokazana jest cena za 1 sztukę.

Nie powinno tak być, jeśli osoba starsza, lub niedowidząca zobaczy taką dużą cenę, a nie doczyta, że to wielosztuka, to może zostać wprowadzona w błąd i zapłacić za dużo. Ekstremum była cena naklejona na lodówce z lodami, gdzie cena za 2szt. była wielka, a cena za 1szt. była tak mała, że nawet ja, mając sokoli wzrok nie mogłem tej ceny zobaczyć i pytałem sprzedawcy, który dopiero mi ja pokazał, literki były mniejsze niż te, które teraz czytasz. Sprzedawca pewnie jest zabezpieczony prawnie w tej sytuacji, bo właściwa cena może jest gdzie indziej, a ta jest tylko dodatkową informacją.

Jakie jest na to rozwiązanie? Prawo powinno jasno określać, że cena za jedną sztukę ma być większego rozmiaru, a za wielosztukę mniejsza, by nikt się przez "przypadek" nie pomylił. Jeżeli jednak koniecznie chcą podkreślić tą atrakcyjną cenę za wielosztukę, może powinny takie produkty leżeć na osobnym miejscu, z osobną ceną, POPAKOWANE w te wielosztuki, by wszystko było jasne.


Nie dajmy się i walczmy o swoje prawa, które nam się należą. Jeżeli nadal nikt nie będzie na to reagować, to nic się w tej kwestii nie zmieni.
Niech zakupy nie przypominają przedzierania się przez dżunglę a później sprawdzania na paragonie każdej pozycji, co też jest utrudnione, bo oczywiście ceny nie są podane właściwie, tylko są wyższe, a pod paragonem są jakieś dziwne rabaty. Zdażyło mi się nawet kiedyś, że rabat nie został poprawnie naliczony, przez przypadek to wychwyciłem, dodając rabat do ceny, zwróciłem uwagę kasjerce i dostałem 20groszy z powrotem, oczywiście magicznego słowa "przepraszam", ani "abrakadabra" nie uświadczyłem, raczej dziwne spojrzenie, że o jakieś grosze się upominam, końcu, czy nie mogli by być ich winni, bo nie mają drobnych?

A Wy co sądzicie? Za bardzo narzekam? czy to tylko ja mam takiego pecha w tej kwestii? A może jestem zwykłym cebulakiem, który ma problem o jakieś nieznaczące parę złotych? Tu jednak nie chodzi o kwoty, tylko o sam fakt, jak to się wszytko odbywa i ten cały galimatias cenowy nie jest wynikiem niczyjego roztargnienia, tylko starannie zaplanowanym działaniem, przynajmniej takie jest moje zdanie.

Jestem ciekaw, jakie podobne sytuacje przytrafiły się Wam, a może ktoś, kto pracował w takich miejscach opowie, jak to wygląda "od kuchni"?

Pozdrawiam i oby jak najwięcej super promocji nam się trafiało, bo kto nie lubi na nie polować? :D

Informacja dodatkowa: Nie dysponuję żadnymi dowodami potwierdzającymi realność tych sytuacji, dlatego proszę je potraktować jako moje wymysły, fikcyjną opowieść lub jako bajeczkę na dobranoc, a nie coś, co wydarzyło się naprawdę.

Sort:  

Co do wydawania to powiem tak - nie zrozumie ten, kto nigdy nie pracował na kasie :)

Posted using Partiko Android

Ja to rozumiem, pracowałem na kasie i w PL i w IRL i w PL zawsze był jakiś wsad drobnych i sobie radziliśmy, wręcz był kłopot, a w IRL manadżerka miała pełno monet w szafie pancernej i futrowała nimi kasę. Nie mam pretensji do kasjerów, ale ci co prowadzą biznes często to zaniedbują. Wiadomo czasem może zabraknąć drobnych i nic się nie dzieje.

Widzisz, może to zależy od samego miejsca pracy - ja trafiałem na kasetki bez żadnych groszy albo porannych klientów chcących rozmienić 200zł, kupując gumy do żucia. Kasjer zawsze jest wtedy winny, chociaż to ci wyżej powinni zbierać frustracje kupujących.

Posted using Partiko Android

Pewnie tak jest, "góra" nie dba o to często, a kasjer nie ma na to żadnego wpływu i nie jest niczemu winny, dlatego nigdy nie robiłem o to im problemu, tylko uważam, że to jest dziwne. Może mamy po prostu za mało monet w obiegu, władza woli setki drukować :)

Problem groszówek można rozwiązać w prosty sposób odgórnie jakąś ustawą i raczej nikt nie będzie mieć tego za złe - cena jednostkowa na półce niech będzie jakakolwiek, ale przy płatności gotówką niech kwota będzie zawsze zaokrąglana do 5 czy nawet 10 groszy.

Posted using Partiko Android

To trzeba usiąść, na spokojnie i pomyśleć :) A tak na poważnie, to zaokrąglanie nie jest chyba dobrym pomysłem, bo wtedy ceny zamiast z końcówką 99 groszy były zawsze z końcówką 3 grosze, by sklep mógł sobie zaokrąglić a ludzie by wychodzili na ulice protestować o to :) Już lepiej byłoby wycofać 1 i 2 groszówki, ale to też nie jest dobre rozwiązanie, bo skoro w kraju obowiązuje dana waluta powinno być możliwe zapłacić nią całą kwotę. Cent EU, czy US to około 5 groszy, więc skoro te 1 groszówki są nic nie warte, może potrzebna nam jest jakaś denominacja o 1 miejsce po przecinku, by 1 grosz wart był 10 groszy, lub po prostu doprodukowanie ich więcej. Poza tym, nawet jakby zrealizować Twój pomysł, pewnie byłoby wtedy w sklepach "mogę być winna 50 groszy, bo nie mam 50groszówek?" :D Tu potrzeba zmiany mentalności, polecam ten krótki film, gdzie Polak, który mieszkał w stanach i pracował tam nawet na kasie, opowiada jak to wygląda u nich. Mają rozmieniarki i nie ma z tym problemu. Płacisz, dostajesz resztę, nikt nie prosi o drobne, bo sprzedawca po prostu je ma.