Dziennik #281/2024 - auć

in #polish2 months ago

Dobry wieczór.

W sumie nawet nie wiem czy mogę powiedzieć, że spałam tragicznie, bo mam wrażenie, że nie spałam wcale. Przewalałam się z boku na bok i jakoś tak no. I w sumie nie wiem z czego wynikał ten stan rzeczy. Poza takim standardem jak stres i lęki to nie działo się nic, ale ta noc byłą naprawdę tragiczna. Garmin mówi sam za siebie:

image.png

W pracy w sumie jak to w pracy. Roboty mało, ale urok pierwszych zmian jest taki, że zawsze siedzimy te osiem godzin. Czas pracy tniemy na drugich zmianach. W sumie dość szybko mi dzisiaj zleciało, ale muszę przyznać szczerze, że czułam się naprawdę paskudnie. Jestem przyzwyczajona w jakimś tam stopniu do funkcjonowania w zmęczeniu, ale to co się dzisiaj ze mną działo to był jakiś koszmar. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak duży problem ze skupieniem i logicznym myśleniem. Czułam się jakby mój mózg w ogóle nie pracował. Potworne uczucie, naprawdę.

Po wyjściu z pracy zadzwoniłam do ośrodka i powiedziałam, że nie będzie mnie w tym tygodniu na terapii. Nie czuję się z tym dobrze, ponieważ nie byłam uczciwa. Nie idę, bo nie chcę, bo nie mam ochoty, a nie dlatego, że coś się wydarzyło. Niemniej jednak jeśli mam być szczera to poczułam się szczęśliwa, że w tym tygodniu nigdzie nie idę, serio. I każda taka mała cegiełka utwierdza mnie w przekonaniu, że moja decyzja była słuszna.

Po powrocie do domu miałam z sobą bardzo duży problem. Moje zmęczenie było tak wielkie, że ledwo mrugałam oczami. Miałam silną potrzebę snu i już, już prawie się położyłam, ale na szczęście moje ostatnie aktywne szare komórki powiedziały stop. Jeśli położę się w dzień to znowu będę miała problem ze snem w nocy, więc znowu zarwę kolejną nockę, więc jutro znowu będę nieprzytomna, więc znowu położę się w dzień.. i tak bez końca się zapętlę. Z wielkim trudem, ale się powstrzymałam.

Niemniej jednak powiem wprost, że nie miałam siły na nic. Zjadłam obiad i po prostu zaległam przed komputerem skupiając uwagę na wertowaniu ciekawych przepisów na nowe potrawy. Mam już odnotowanych 12 potraw, które będę chciała w najbliższym czasie przetestować także jest obiecująco. W tak zwanym międzyczasie przygotowałam sobie obiad na kolejne trzy dni. Obiad jest ogólnie potwornie kaloryczny [jedna porcja prawie 850 kcal], ale nie jest objętościowy, więc wciągnę go raz, dwa. Jest to makaronik z passatą i mięchem z dodatkiem fasoli. A na górę pójdzie po podgrzaniu camembert. Jak byłam ostatnio w Biedronce to dowiedziałam się, że jest coś takiego jak szejkomat w apce i mi dropnęła promocja na camemberta, kosztował trzy złote, nie mogłam się powstrzymać. W każdym razie dzisiaj zauważyłam coś bardzo ciekawego. Cały czas sobie powtarzałam, że jem syf i kebaby, bo nie mam niby czasu ani pieniędzy na zdrowe gotowanie. No to teraz dwa fakty. Dzisiaj obiad na trzy dni robiłam 30 minut z zegarkiem w ręku co daje 10 minut na posiłek, więc choćby się skichać to w takim czasie nie ogarnę wyjścia do sklepu po jakiś syf lub po kebaba, no nie ma szans. Drugi prosty fakt: poszłam dzisiaj na zakupy i na te zakupy wydałam dokładnie 47,32 zł. Dużo, prawda? Szkopuł tylko w tym, że były to zakupy na pięć dni czyli wtorek, środę, czwartek, piątek i sobotę. Daje nam to koszt żywienia 9,46 zł dziennie. No chyba do przeżycia, co? Kebab to trzy dyszki, a to raptem jeden posiłek. Jakieś syfiaste danie gotowe to z dwie dyszki, a to też tylko jeden posiłek. Także tak. Taką mam dzisiaj refleksję, że jak ktoś gada, że zdrowe odżywianie jest drogie i czasochłonne to pierdoli głupoty. Można to zrobić mądrze, tanio i wydajnie. Tak myślę. I jasne, realny koszt żywienia jest u mnie trochę wyższy, ponieważ dochodzi do tego jeszcze mięso, które mam w zamrażarce czy takie rzeczy jak płatki owsiane, których mam zapas, ale umówmy się, że to nie są wielkie pieniądze za zdrowe, wartościowe i smaczne posiłki.

20241007_193437.jpg
Źródło: fotografia własna

Wieczorkiem poszłam sobie właśnie do sklepu o czym wspomniałam wyżej i była taka przemiła sytuacja w kolejce. Pani przede mną robiła zakupy za prawie 300 zł i nie chciała naklejek i zaproponowała je mi. Z wielką radością je przejęłam, bo o ile ja nie zbieram to zbiera moja kierowniczka w pracy, więc chętnie jej podaruję. Naklejek było jakoś koło 20. Bardzo przyjemnie.

No i teraz przechodzimy do wisienki na torcie. Przepraszam za brak chronologii, ale mój mózg naprawdę ma dzisiaj wolne. Jak wracałam z pracy to klasycznie sprawdziłam skrzynkę na listy, a tam list z ZUS. Zamarłam. Aż mi zaczęło huczeć w uszach. Dla przypomnienia: od kilku miesięcy ZUS prowadzi przeciwko mnie kontrolę moich zwolnień lekarskich z ostatnich pięciu lat. Nie mam sobie nic co zarzucenia poza tym, że z tych zwolnień korzystałam częściej niż przeciętny człowiek. Bałam się, bo kompletnie nie wiedziałam czego szukają i jak się bronić, więc po prostu czekałam w potwornym napięciu. I co? I kontrola zakończona, nieprawidłowości nie stwierdzono, pozdrawiamy cieplutko. Nie mam słów, aby opisać jak się poczułam po przeczytaniu listu. Bo wiecie, niby człowiek wie, że nie ma nic na sumieniu, ale w walce z instytucjami w naszym kraju to też różnie bywa. Kamień spadł mi z serca, naprawdę. Dawno nie czułam się tak cudownie jak dziś, przysięgam.

image.png
Źródło: fotografia własna

I chyba tyle. Przepraszam za chaos, ale no po prostu mój mózg ma już dzisiaj dość. Mózg i emocje, bo towarzyszyły mi przez cały dzień i jak mam być szczera to jestem po prostu totalnie wykończona. Pięknie wygląda wykres body battery, naprawdę:

image.png

Masakra co się ze mną dziś działo, naprawdę.

Śniadanie: owsianka
Obiad: gulasz z żołądków z kaczki, ziemniaki, surówka
Kolacja: twaróg z bananami
Woda: 2,8l
Kroki: 11k

Do juterka.