Bardzo często możemy zaobserwować palący problem pośród studentów wszelkiej maści uczelni wyższych, mianowicie chroniczny brak zainteresowania własnymi studiami, narzekanie na ich charakter, traktowanie ich jak jedną wielką imprezę z przerwą na sesję. Skąd się bierze takie podejście, czy jest to sposób na usprawiedliwienie lenistwa, czy problem leży może gdzieś głębiej i sprawa jest bardziej skomplikowana? Zapraszam na kolejną część OBSERWACJI PRZEDSIĘBIORCY!
UNIWERSYTET
Czasy w jakich żyjemy dają nam ogromne możliwości, mamy niesamowite szanse, o których poprzednie pokolenia mogły tylko marzyć. Z drugiej strony obcujemy w znakomicie mocniej skomplikowanym społeczeństwie, a układy sił są mocno zamaskowane. Z tego ukrycia zaczynają nami zarządzać, sterować naszym życiem i decydują, co będzie dla nas najlepsze. Biurokracja, o której pisałem ostatnio, jest tylko jednym z przykładów takiego rozmycia odpowiedzialności, bez jakiejkolwiek możliwości osądu i szybkiego wprowadzenia zmian. Co gorsza, rozlewa się na cały kraj, także na edukację. Uniwersytet musiał się poddać, nie wytrzymał naporu urzędników i zmuszony, wprowadził zmiany w swoich strukturach oraz sposobie pracy. Wymaga się od niego produkcji, a nie edukacji. W myśleniu rządzących, głównymi drzwiami ma wejść młody człowiek po maturze i sprawnie, po pięciu latach edukacji instant ma z dyplomem opuścić mury uczelni jako elita.
Często ludzie związani z naukami humanistycznymi wydają się zbędni, debatuje się nad ich przydatnością. Nie zauważamy potrzeby tworzenia nowych idei, które mogłyby poprowadzić społeczeństwo w odpowiednim kierunku, a zapewne dlatego, że takowe ostatnio rzadko się pojawiają. Filozof zamiast oddawać się procesom myślowym, dziś wypełnia stertę niepotrzebnych papierów, zmuszany jest do pracy według schematu. Umysły ścisłe, studenci politechnik, inżynierowie itd. czasami nawet wyśmiewają swoich kolegów, którzy oddają się naukom humanistycznym, bo rozumują w prosty i schematyczny sposób. Obserwują rynek pracy i zauważają niejako dysproporcje, choćby w zarobkach. Świat opiera się dziś na technologiach i aktualnie rozwijamy tą gałąź, a uniwerki i prywatne uczelnie służą za zakłady produkcji magistrów, zalewających w coraz to większych ilościach rynek pracy. Wszystko przez niezrozumienie idei uniwersytetu oraz roli jaką powinien sprawować.
Nie ma się co dziwić, choćby z powodu braku skuteczności u podstaw. Zapomniano na uniwersytetach o relacjach między wykładowcami, a studentami. Powodem może być masowość dzisiejszego wykształcenia, relacja mistrz-uczeń praktycznie nie istnieje, elitarność studiów również. Kolektywizm doprowadził do momentu, w którym uważa się, że wszyscy powinni mieć wyższe wykształcenie, bo inaczej będą kimś gorszym, tak też poprowadzono cały rynek pracy. Administracja, która miała nadzorować uniwersytet, zaczęła wymagać od niego sprawozdań, procedur i mechanizacji kształcenia, a wszystko pod ogrom liczby studentów, chętnych i niejako zmuszonych uzyskać tytuł magistra. Odbija się to negatywnie na nauce i dydaktyce, bo pracownicy wykonują zbędną dla nich pracę, która nie leży w ich naturze. Filozof stał się urzędnikiem wypełniającym papierki.
Zatracono ideę uniwersytetu, ponieważ dziś ma służyć jako przechowalnia. Młodzieży ma zająć czas, edukacja leży gdzieś obok, na kolejnym miejscu. W Polsce wskaźnik skolaryzacji osiągnął jeden z wyższych poziomów na świecie, społeczeństwo bardzo chętnie studiuje i chce się uczyć. Tylko czy jest się z czego cieszyć? Odnoszę wrażenie, że w znakomitej większości studia stały się kolejnym etapem poważniejszego liceum i tak też są traktowane. Taki wskaźnik jest dla mnie wynikową choroby, wirusa, jaki trawi uniwersytety. Kiedyś były elitarne, kształciły swoją przyszłą kadrę, mającą przekazywać wiedzę kolejnym pokoleniom. Zajmowały się osobami aktywnymi w życiu publicznym, pilnowały ich wiedzy. Nie były dla wszystkich.
Z racji na zdecydowanie zbyt wysoką liczbę potencjalnych magistrów, rynek pracy musiał odpowiedzieć i nie ma dla nich miejsca. Bo i ich rzeczywiste kompetencje pozostawiają wiele do życzenia. Tak się dzieje, gdy państwo płaci za edukację. Pojawia się działanie na zasadzie pójde se, bo za darmo dają, to se zrobie tego magistra, inaczej to tylko doły beeennde kopał na maturce, a tak to kto wie…. Potem mamy takie kwiatki, gdzie maturzysta za zdjęcie do dokumentów traktuje fotkę ze Snapa...
Uniwersytet nie jest wstanie wykształcić na odpowiednim poziomie takiej liczby nie zawsze chętnych do nauki osobników, a produkcja musi chodzić. Żeby temu sprostać, zaczęto od rzeczy najprostszych i najzwyczajniej rozpoczął się proces systematycznego obniżania poziomu nauczania, podobnie jak na etapie liceum i niższym. Obowiązkowa edukacja równa w dół, wyższa musiała się dostosować. Tracą na tym wszyscy zainteresowani, bo ci bardziej rozgarnięci, czy to na lekcji, czy na uczelni, sromotnie się nudzą!
Wykładowcy ignorują ogromną liczbę studentów, bo nie mają z nimi o czym rozmawiać. Pojawia się chamstwo i prostactwo. Na politechnice miałem paru kolegów, którzy zachowywali się wyraźnie poniżej poziomu krytyki, ale zdarzali się i tacy doktoranci prowadzący zajęcia.
Na ratunek przychodzi wolny rynek i już dzisiaj można odnaleźć na nim naprawdę dobre i wartościowe prywatne uczelnie, ale są one w znakomitej mniejszości. Powstają rozmaite kursy i akademie, ale nic nie zastąpi porządnego wykształcenia akademickiego. Przez ich namnażanie wyraźnie obniżył się poziom naukowy, a dyplom magistra znaczy mniej, niż kiedyś matura. Taki jest efekt edukacji dla mas.
POLITECHNIKA
Odniosłem wrażenie, że na politechnikach jest trochę inaczej. Bardziej nierozgarnięci wypadną z czasem, ci niezdecydowani, tak jak ja, zrezygnują sami, prędzej czy później. Raczej nie stały się przytulnymi poczekalniami na lata. Wymaga się od studenta znacznie więcej, bez nauki nie będzie mu tak łatwo prześlizgnąć się na następny rok. Kolegom z uniwerków tłumaczy ich beznadziejną pozycję, ale i tu poziom ulega systematycznemu, dramatycznemu obniżaniu. Na takie studia również zaczyna się decydować coraz więcej młodych ludzi, ale mam wrażenie, że rynek i taki proces w pewnym momencie zweryfikuje. Z politechnikami (uniwerkami też) mam inny problem, powiązany z parkami technologicznymi, nie zapominając o centrach prac B+R (badawczo-rozwojowe) i transferu technologii.
W zeszłym roku trafiłem na ciekawy, chociaż średniej jakości, artykuł Tomasza Molgii - Chodził po polskich naukowcach, by kupić jakąkolwiek technologię. Nie mieli. Naukę obsiadł gang profesorów. Jako, że mam kolegę doktoranta na warszawskiej politechnice i często słyszałem jego zachwyty nad stołecznym „światem nauki”, odnosiłem podobne wrażenie. Po dłuższej rozmowie, która przerodziła się w kłótnię, przyznał mi rację. Argument „nie powiem ci nad czym pracujemy, bo i tak cię nie stać” mnie nie przekonał.
Przedsiębiorca i naukowiec z Zabrza, Bogdan Thomalla postanowił sprawdzić, co jako podatnicy otrzymujemy w zamian za publiczne inwestycję w naukę i badania. Wyruszył w podróż po miejscach, gdzie trafiają pieniądze liczone w miliardach złotych, a zadawał proste pytanie „Czy posiadacie Państwo spis opracowanych przez Was technologii? Jestem przedsiębiorcą gotowym w nie zainwestować”. Sam przyznał, że był to pewien rodzaj prowokacji, chciał pokazać problem marnowania ogromnej sumy publicznych pieniędzy wydawanych na działalność naukową, której efektem jest tylko praca naukowa, czyli z perspektywy podatnika rzecz zbyteczna. Pozwolę sobie przytoczyć opis, w którym Thomalla w kilku punktach pokazuje, co się dzieje, gdy biznes przychodzi z problemem po pomoc do naukowców:
Idę najpierw do biur szkół o szumnych nazwach w rodzaju "centra transferu technologii". Przeważnie nikogo nie znajduję, ale gdy pukam w różne drzwi, zjawia się kilku urzędników.
Przedstawiam się i zapytuję: chciałbym zakupić technologię. Czy mogę dostać jakiś spis oferowanych technologii, abym mógł wybrać tę, która mnie interesuje?
Konsternacja urzędników. "No właściwie to nie mamy takiego spisu, ale dopiero zaczynamy."
Jak to zaczynacie, przecież istniejecie już dziesiątki lat?
Może pójść pan do profesora takiego i takiego i z nim rozmawiać na interesujący pana temat.
Profesor: no tak, technologii gotowej nie mamy, ale możemy opracować za kilka lat. W dalszej rozmowie dowiaduję się, że to kosztuje setki tysięcy w gotówce, ale profesor gwarancji nie daje, czy coś z tego wyjdzie.
Jak to wyjdzie, czy nie wyjdzie, przecież dużym zespołem pracujecie nad tym tematem dziesiątki lat.
To nie mamy o czym rozmawiać, denerwuje się profesor. Grzecznie opuszczam gabinet.
Od tych bardziej rozmownych dowiaduję się, że badania będą kosztować od 70 do 90 tysięcy zł, a jak dojdzie dotacja z tzw. "nauki", to koszt badań wzrasta do 1 miliona złotych (!!!)
Od niektórych profesorów dowiaduję się, że opracowywanie jakichś tam technologii ich nie interesuje, bo to co mogą zapłacić firmy, nie starcza na opłaty prądu, wody i ścieków. Przepraszam za zajęty panu profesorowi czas i wychodzę zmęczony długim wcześniejszym czekaniem na profesora.
Moim zdaniem jest to co najmniej zatrważające i jest niezaprzeczalnym dowodem na brak jakiejkolwiek kontroli wydatków państwa. Biurokracja oderwała wszystkich od rzeczywistości i dała przestrzeń do tego typu zachowań i działań, które nawet na taką skalę finansową są niezauważalne, gorzej, istnieją większe, ale o nich kiedy indziej.
Naukowcy biorą pieniądze na rozmaite badania, których efektem są po prostu obraźliwe prace, które zamiast leżeć w bibliotece powinny służyć co biedniejszym za opał. Jeden z rektorów, jak czytamy we wspomnianym artykule, zadał sobie ogromny trud wraz ze współpracownikami, nagrywając wszystkie mecze mistrzostw kobiet w piłce nożnej. Sprawdził, którą nogą kopały bramkarki, a praca nosi tytuł „Symetria i asymetria gry bramkarek w działaniach ofensywnych w piłce nożnej kobiet. Mistrzostwa Europy – Anglia 2005”. Kpina.
Problem leży w systemie oceny instytutów naukowych, który promuje nie wdrożenia do przemysłu, a degenerujące dla naukowców publikacje naukowe. Co gorsza, pieniądze na naukę, badania i rozwój oddano niemal wyłącznej dyspozycji profesorom szkół wyższych i Państwowej Akademii Nauk. Szumne osiągnięcia naukowe, takie jak niebieski laser, sztuczne serce czy grafen mają być, według Thomalii, tylko przykrywką, wręcz oszustwem, blefem, a służyć mają uzasadnieniu wyciągania coraz większych sum z systemu.
PODSUMOWANIE
Jestem zagorzałym zwolennikiem edukacji, a osoby tłumaczące ludziom, że nauka to strata czasu, paliłbym na stosie. Uczelnie wyższe również nie są złe, zależy co komu odpowiada i czy jest w stanie się w tym wszystkim odpowiednio odnaleźć. Natomiast wydaje mi się, że zmian prędko nie zobaczymy. Po pierwsze nawet gdybyśmy od dziś rozpoczęli reformę, zmienili ustrój, albo chociaż inteligentni ludzie zaczęli by dbać o nasze społeczeństwo, to i tak ogrom bałaganu z jakim przyjdzie nam się zmierzyć i wymagany czas do uzyskania jakichkolwiek widocznych efektów raczej nie napawa optymizmem. Musimy być cierpliwi, bo jeszcze daleko nam do jakichkolwiek zmian. Po drugie „świat naukowy” to biurokratyczne struktury, w których zarządzanie odbywa się jak w plemionach, metodą starszeństwa. Takie instytucje są niesamowicie oporne i przez to znakomicie odporne na zmiany. Czeka nas wiele pracy nad lepszym jutrem dla Naszych dzieci, drodzy Steemowicze...
Na koniec odpowiedź na pytanie z pierwszej części OBSERWACJI PRZEDSIĘBIORCY:
a pytanie kolejne brzmi, DLACZEGO?
Dziękuję za poświęcony czas, wpisy z cyklu OBSERWACJE PRZEDSIĘBIORCY pojawiają się regularnie, co piątek.
Pozdrawiam
@eferto
Wykorzystane grafiki: I, II i III.
Jeżeli Ci się podobało, nie bój się kliknąć FOLLOW, możesz też zostawić KOMENTARZ. Ale jeszcze fajniej jeśli ten post również UPVOTUJESZ i RESTEEMUJESZ dalej!
Gratuluję znakomitego posta, chociaż bardzo smutnego.
Zachęcam nastepnie do zastanowienia się nad rozwiązaniami tych problemów. Chyba najlepiej z nas, to wykona autor posta. I przy tym nie trzeba sobie podnosić zbyt wysoko poprzeczek, bo polityczne względy i tak sprawią, że pomysły zostaną obśmiane, jako zupełnie fantastyczne. To nieszkodzi, nawet nieszkodzi gdyby proponowane rozwiązania były błędne. Bo na tym etapie liczy się uruchomienie pewnych ścieżek i sposobów myślenia o dobrej zmianie. Dopiero w następnych podejściach może się pojawić jakieś ciekawe rozwiązanie.
Takie dobre rozwiązanie pokaże władzy, że Lud wie co trzeba robić. I dopiero, gdy władzunia poczuje na karkach goracy oddech furii Ludu, wtedy można się spodziewać zmian modernizacyjnych.
A więc to długi proces, ale warto by taka analiza z notki dostała dalszy ciąg.
Pozdrawiam
Zapewniam, że taka analiza się pojawi, propozycje rozwiązań także. Dzięki za komentarz, również pozdrawiam.
Hej, genialny post, ja powiem tak; państwowy system edukacji wytworzył inflację wykształcenia, o ile w latach 90 i na początku 2000 to było porządane, żeby nadbudować po komunie pewną bazę, to ostania dekada jest istną degrengoladą nauki. Sam zaczynałem studia w 2005, a drugiego magistra kończę pisać teraz, i to co się przez te 12 lat stało, to istny dramat. Jak powiada Prof. Wolniewicz, studia stały się masowe, a masa ma taka fizyczną właściwość, ze ciągnie w dół, więc obniżenie poziomu było nieuniknione. Natchnąłeś mnie i chyba napiszę jakiś post z najbardziej absurdalnych sytuacji jaki mi się przytrafiały na uczelniach. Idzie follow i polecam poniższy materiał:
Bardzo szanuję prof. Wolniewicza. Napisz koniecznie, chętnie przeczytam.
Jasne, czekam na przypływ weny. A co do Wolniewicza niedawno skończyłem czytać "O Polsce i Życiu."
Świetny post, czekam na kolejne :)
Upv and follow You!
pozdrawiam @deazydee
Dzięki i jak najbardziej zapraszam!