W dzisiejszym odcinku docieramy do geograficznego 'środka ziemi' i mamy okazję dotknąć kociołek diabła! Fascynujące i groźne ale bardzo piękne przeżycie 😊 na szczęście diabeł nie był głodny i nie chciał nas ugotować na obiad 😁
Zapraszam do lektury!
W pełni wypoczęci, zebraliśmy całkowicie mokry od kondensacji namiot i wróciliśmy na punkt kontroli policyjnej łapać w stronę stolicy kraju - Quito.
Przez ponad godzinę nie udało się zatrzymać nikogo, ale nawiązaliśmy kontakt z funkcjonariuszami i jeden z nich zatrzymał dla nas auto na pierwsze 32km do niewielkiego miasteczka San Gabriel. Zgodziliśmy się w obawie o powtórzenie sytuacji z Kolumbii, i też aby oddalić się nieco od granicy.
Po dojechaniu znaleźliśmy piekarnię i kupiliśmy kilka bułek z serem i posypką kokosową w ramach późnego śniadania. Następnie udaliśmy się na drogę wylotową zaledwie kilkaset metrów dalej i próbowaliśmy łapać przez kolejną godzinę. Niestety nikt się nie chciał zatrzymać. Trochę zrezygnowani trudnością łapania w Ekwadorze porównywalną z Kolumbią, zwłaszcza, że znajomi podróżnicy mówili, że tutaj łapie się bardzo łatwo i szybko zmieniliśmy miejscówkę o ok 2,5 - 3km dalej. Było to obok stacji benzynowej, więc skorzystaliśmy z możliwości odświeżenia się i uzupełnienia wody. W tym momencie już praktycznie postanowiliśmy, że zatrzymujemy autokar. Na szczęście cena przejazdu do stolicy kraju to 5 dolarów. Więc nie zrujnuje to bardzo naszego budżetu.
Wcześniej jednak chcemy spróbować jeszcze 15-30 minut połapać, dajemy sobie ostatnią szansę. To już jest ten moment kiedy masz na prawdę dość poruszania się autostopem. Denerwuje Cię stanie na poboczu z kciukiem wysoko. Denerwuje Cię, że kierowcy nawet nie patrzą na Ciebie albo pokazują, że zaraz tutaj skręcają, kiedy najbliższy skręt jest za prawie 10km. Albo najgorsze, kiedy kierowca wręcz grozi ci palcem w geście odmowy.
Dobrze, że jest nas dwóch. Inaczej dawno by mnie szlag trafił.
Stajemy na drodze i po zaledwie 2 minutach zatrzymał się policyjny pickup i funkcjonariusz zabrał nas do bramek całe 42km dalej
W drodze rozmawialiśmy o kraju i sytuacji w okolicy granicy. Okazało się, że FARC od kilku miesięcy jest tutaj bardzo aktywny i jest niebezpiecznie. Zwłaszcza przy samej granicy oraz na wybrzeżu. To wyjaśnia dlaczego kierowcy nie chcieli się zatrzymywać dla nas. Dodatkowo duża liczba Wenezuelczyków też nam nie pomagała. W tej części Ameryki Południowej tylko podróżnicy i oni korzystają z autostopu. I często spotkani ludzie myśleli, że jesteśmy właśnie stamtąd. Nie zrozumieliśmy zupełnie na jakiej podstawie. Jesteśmy dobrze ubrani, czyści z plecakami. Wenezuelczycy są raczej średnio ubrani (przynajmniej dziesiątki tych co spotkaliśmy na granicy), często brudni z walizkami czy torbami. Jeżeli mają plecaki to szkolne dziecięce różowe lub błękitne czy w innym kolorze dla dzieci.
Na bramkach w ciągu 15 minut zatrzymuje się auto prosto do stolicy, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni. Kierowca nawet zgadza się pojechać troszkę inną drogą tak, abyśmy mogli odwiedzić geograficzny równik. Mówi, że jest mu obojętne którędy pojedzie i te kilkadziesiąt kilometrów nie robi mu różnicy. Bardzo miło z jego strony. Akurat tutaj na równiku jest też ‘Środek Świata’. A to ze względu na otaczające góry, których się używa jako punktów odniesienia.
Nigdzie indziej na ziemi, na równiku nie ma takiego miejsca. Dla mnie jest to jedno z ważniejszych miejsc do odwiedzenia w tej części świata. Z tego też powodu bardzo się cieszę i z przyjemnością zapłaciłem 2 dolary za wstęp.
Warto wspomnieć, że my byliśmy w punkcie przy miejscowości Cayambe, gdzie jest faktyczny geograficzny równik. Punkt turystyczny lekko na północ Quito nie jest położony na równiku a eksperymenty tam przeprowadzane z wodą i jajkiem są bardzo mocno naciągane i nie mają nic wspólnego z magnetyzmem ziemi. Pracownik tego miejsca opowiedział nam bardzo ciekawe historie o wędrówce słońca i gwiazd i o samym miejscu. Bardzo ciekawe informacje. Dowiedzieliśmy się też, że nasze spojrzenie na globus jest zupełnie błędne. Że na górze powinien być wschód a na dole zachód a nie bieguny. Biorąc pod uwagę taki punkt widzenia dużo teorii spiskowych odnoście starożytnych cywilizacji nabiera w końcu odpowiedniego znaczenia i zaczyna mieć sens. Sprawdźcie z resztą sami na ich stronie [TUTAJ!] (www.quitsato.org)
Dojeżdżając do miasta nasz kierowca zgodził się podwieźć nad pod sam adres naszej hostki z CouchSurfingu, więc nie musieliśmy chodzić i szukać jej domu.
Po tych 5 dniach stopowania zdecydowaliśmy, że należy nam się flaszeczka rumu i taką też zakupiliśmy jeszcze przed zapukaniem do drzwi Victorii.
W jej mieszkaniu były jeszcze 2 koleżanki z pracy (wszystkie pracują jako stewardessy dla linii lotniczej Avianca) i wraz z nimi skonsumowaliśmy ten pyszny trunek 😊
Przez kolejne kilka dni odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się z możliwości wzięcia normalnego, ciepłego prysznica. Jak dobrze, że CouchSurfing został wynaleziony! Poza tym również wybraliśmy się na zakupy do sklepów sportowych po kilka niezbędnych akcesoriów, których nie było w Kolumbii lub były mega drogie. W międzyczasie również opracowaliśmy plan zwiedzania tego górzystego i pełnego wulkanów kraju.
Ostatniego dnia Wojtek spotkał w autobusie parę Polaków (Magda i Michał) , którzy zatrzymują się bardzo blisko nas. Dostaliśmy zaproszenie na kolację i jako prawdziwi podróżnicy zwyczajnie nie mogliśmy odmówić.
Okazało się, że oni podróżują już ponad 2 lata i za miesiąc kończą wyprawę. Udało mi się dogadać aby wysłać mój komputer przez nich do Polski. Dzięki temu mój plecak będzie ważył prawie 2kg mniej. Cóż za radość! 😁 A już miałem go sprzedawać.
Siedzieliśmy z nimi cały wieczór rozmawiając o podróżach i pijąc gorącą czekoladę. Wspaniali ludzie. Tego samego dnia wieczorem spakowaliśmy plecaki na rano aby wyruszyć w strone miasteczka Baños.
Rano aby wydostać się z miasta pojechaliśmy lokalnym busem a potem podmiejskim do Tumbillo. Tutaj zaczęliśmy łapać na stacji benzynowej i po ok 15 minutach podszedł do nas kierowca i sam zapytał gdzie jedziemy. Dzięki temu mieliśmy już Transport do Ambato, czyli jakieś dwie trzecie trasy. Następnie obwodnicą dostaliśmy się na wylot w strone Baños de Agua Santa. Zaczęło padać, więc ubraliśmy na siebie kurtki i pokrowce na plecaki i łapaliśmy w deszczu. Po 10 minutach siedzieliśmy już na pace pickupa pod daszkiem z plandeki. Jednak w Ekwadorze stopowanie jest rzeczywiście bardzo łatwe. Tylko przy granicy są problemy.
Dojechaliśmy do celu ok godziny 15, poszliśmy do biura naszej hostki ale okazało się, że jej nie ma i będzie za godzinę. Wykorzystaliśmy więc ten czas na spacer po mieście. Jest bardzo turystyczne a akurat też jest długi weekend, więc ludzi jest pełno! Ale mają za to wodospad w samym centrum.
Po spotkaniu z naszym gospodarzem chwilę pogadaliśmy, przedstawiła nam ofertę swojej agencji turystycznej i tyle. Dosłownie. Przez następne 3 godziny siedzieliśmy na sofie bez żadnego zainteresowania z jej strony. Mieliśmy spać u niej w domu ale kiedy tam pójdziemy? Tego nie wiemy. Napisałem więc szybko do innego hosta czy może nas przyjąć, bo ona ma nas gdzieś i chyba traktuje to tylko jako biznes żeby kupować jej wycieczki. Na szczęście Diego się zgodził i szybko opusciliśmy biuro podróży.
To był dobry wybór. Diego lubi chodzić po górach i zna dobrze okolice. Pomógł nam znaleźć lokalny bus do wodospadów za 0.50$ zamiast 5$ z agencji. Dojechaliśmy nim do najpopularniejszego wodospadu Ekwadoru 'Pailón del diablo' czyli kociołek diabła. Nazwany tak ponieważ z 80 metrów woda spadała z ogromną siła kotłując się na dole niczym w kotle diabła.
Podeszliśmy pod sam wodospad i mogliśmy go nawet dotknąć ręką.
ja bym się tam na dole nie chciał znaleźć
Przy okazji zmokliśmy dość mocno, ale słońce szybko wysuszyło nasze ubrania i poszliśmy na nogach do kolejnego wodospadu.
Widoki na dolinę - kanion z rzeka na dnie zrobiły na nas ogromne wrażenie. Zwłaszcza, że dookoła pełno zielonych gór! Niesamowita okolica.
Patrzcie!
Wróciliśmy do miasta, zjedliśmy obiad i wieczorem zostaliśmy zaproszeni do łaźni termalnych przez naszego gospodarza. Ahh jak dobrze jest się wygrzać w gorących źródłach. Po pełnym relaksie wróciliśmy do domu i prawie od razu poszliśmy spać.
Kolejnego dnia wstaliśmy równo o 6 rano aby mieć cały dzień na drogę.
Jednak zanim zjedliśmy śniadanie było już po 8. Poszliśmy na piechotę na wylotówkę i zaczęliśmy łapać zaraz przy progu zwalniającym.
Przez pierwsze 15 min nikt się nie zatrzymał, więc przeszliśmy na stację 100 metrów dalej. Tutaj po niecałych 5 minutach byliśmy już w drodze z młodym doktorem z psem. Przejechaliśmy całe 76km i dalej zaczęliśmy łapać już z polską flagą ze względu na dzień flagi narodowej.
Na poboczu zobaczyłem obrotowego grilla z jakimś mięsem nabitym. Zaciekawiony podszedłem bliżej i okazało się, że owe mięso to nic innego jak lokalny rarytas - czyli świnka morska. Tak, to nie błąd. Tutaj uważane są za delicje i jedna kosztuje 12 dolarów. Zjedlibyście?
Po chwili zatrzymał się autobus i początkowo chciał od nas 5 dolarów za dwóch, ale po wyjaśnieniu naszego sposobu podróży zabrali nas za darmo. Jest to nasz pierwszy autobus złapany na stopa. Byliśmy dumni. W środku poza nami było jeszcze tylko kilka osób, więc mogliśmy trochę odpocząć w wygodnych fotelach.
Dotarliśmy do ruin Inkapirka jeszcze przed godziną 16. Jednak wejście kosztowało 2 dolary a ruiny nie były zbyt atrakcyjne ani duże, dlatego nie weszliśmy. Skorzystaliśmy tylko z WiFi na recepcji i ruszyliśmy w drogę do Cuenca. Udało się jeszcze przed zmrokiem złapać auto praktycznie do celu. Kierowca - policjant akurat jechał do pracy i zostawił nas 18km od domu naszego hosta na stacji benzynowej. W 5 min złapaliśmy lokalny autobus i z łatwością trafiliśmy pod wskazany adres.
Nasz host zabrał nas jeszcze tego samego wieczoru na przejażdżkę po mieście i na punkt widokowy. Uwielbiam nocny widok na miasto z góry. I choć nie jest tutaj tak ładnie jak to było w Bogocie to i tak przyjemny widok.
tak, wiem słabej jakości jest, ale to jedyne jakie mam. Inne gdzieś wyparowały
W tej okolicy spędzimy dobre kilka dni, chociaż teraz jeszcze tego nie wiedzieliśmy. Ale o tym w kolejnym wpisie, inaczej ten będzie zdecydowanie zbyt długi 😁
--
Dzięki, że jesteś i czytasz moje przygody
Jeżeli podobają ci się moje to zostaw po sobie komentarz 😊
Dodaje mi to motywacji aby tworzyć dalej 😊
Pamiętaj także aby wpaść na moje inne media społecznościowe:
Artur
©Freedom Traveling -Artur Szklarski. Wszystkie zdjęcia i teksty są mojego autorstwa. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jak zawsze Wam zazdroszcze :) Jak może takie słodkie świnki zajadać? Nie wyglądały na zbyt szęśliwe :))
Właśnie też nie rozumiem... Ale co kraj to obyczaj. My nie jedliśmy.
hehe a ja, jakbym jadł mięso to bym chętnie z ciekawości spróbował :) Pewnie jak zawsze... smakuje jak kurczak :D
Podobno smaczne... Chociaż część mówi, że jednak nie warte próbowania. Teraz już za późno.
W Peru też były :) Czyli jak rozumiem wegepersona jedzie w Ekwadorze na chińskich zupkach ;)?
Zupełnie nie! Jest sporo jedzenia poza mięsem 😉
Wszystko fajnie, tylko, ze szlag nas trafia a po szlaku można pójść sobie :) W Cuence byliśmy na najlepszej imprezie jak do tej pory, fajne miasto. Pozdro!
Ahh patrz! Rzeczywiście słownik w tel znowu płata figle 😁 ojj... Ja Cuence bardzo lubię! Z resztą o niej w kolejnym poście 😉
Cudowne widoki ;)
Dziękuję 😊
Przeczytałem z zaciekawieniem. Fotki też dobre. Czekam na kolejne
Dzięki za miłe słowa 😊