Gdzie się podziały dawne szkoły

in #polish6 years ago

szkola.jpeg
Dzisiejsze "współczesne" szkoły, czego uczą? Co nasze dzieci z nich wynoszą? Moim zdaniem, poza chamstwem i nawet nie podstawową wiedzą to nic. Patrząc na przykładzie moich dzieci już od wielu lat dzieje się coś złego z naszym szkolnictwem. Nastolatki do nauczycieli mówią na "Ty", za grosz nie mają szacunku do woźnych czy innego personelu szkoły. Co się dzieje? Kto na to pozwala? Może i jestem starej daty, ale czy nie powinno być w szkole tak, że uczeń powinien się w niej uczyć?

Wychowałem dwójkę dorosłych już dzieci, jedną córkę i syna, trzeci syn jeszcze się uczy. Od wielu lat obserwuje zmiany w zachowaniach i postępach nauki młodzieży, jest coraz gorzej. Za przeproszeniem ze szkół wychodzi coraz więcej głąbów, jest niewielu uczniów którzy chcą mieć wiedzę i być kimś.

Kiedy mój najstarszy syn był w podstawówce miałem okazję uczestniczyć wiele razy w zajęciach szkolnych, wycieczkach i innych uroczystościach. Gdybym był wtedy nauczycielem, nie wytrzymałbym nerwowo z takimi dziećmi. Kiedyś pojechałem z klasą mojego syna jako dodatkowy opiekun na wycieczkę po Łęczycy. W autobusie jakoś to było do zniesienia, ale kiedy weszliśmy do kościoła i potem do muzeum, to było jak nagły atak szarańczy. Wszędzie pełno tych małych hałaśliwych szerszeni, wszystko musieli dotknąć, wszędzie biegać i ten hałas. Ludzie będący wokół patrzyli się na nas z oburzeniem. Wychowawczyni nie mogła w ogóle nad tym zapanować. Pomyślałem wtedy że jest niekompetentna i że nie nadaje się na nauczycielkę.

Minęło kilka tygodni, poproszono mnie abym wybrał się z dwoma nauczycielami i dwoma klasami podstawówki na pieszą wycieczkę do lasu. Zgodziłem się. Była to możliwość spędzenia dodatkowego czasu z synem. Ku mojemu zdziwieniu była to jeszcze gorsza wycieczka od poprzedniej. Pomyślałem wtedy "kurcze co jest grane? Żaden nauczyciel nie ma kwalifikacji w tej szkole?"

Postanowiłem porozmawiać z wychowawczynią syna, to co mi powiedziała było obroną na nieingerowanie nauczycieli w zachowanie uczniów. Otóż winą można tylko i wyłącznie obarczyć rodziców i prawo. Okazuje się, że nasze pociechy opowiadają niespotykane historie rodzicom o nauczycielach, ci piszą donosy do kuratorium i nauczyciel traci pracę. Dlatego wolą milczeć, nie zwracać uwagi uczniom, po co się narażać, wolą mieć pracę niż wilczy bilet.

Poziom nauczania to inna bajka, to odgórny nakaz. Z roku na rok ten poziom jest coraz niższy. Mój młodszy syn jest teraz w liceum informatycznym o rozszerzonym poziomie nauczania. Sorry bardzo ale jako pracodawca nigdy bym nie zatrudnił swojego syna jako informatyka. Poza grami na komputerze i kodami do gier ten młody człowiek nie umie. Przeprowadziłem kiedyś z nim rozmowę tłumacząc, że ma wspaniałą szkołę, że chętnie bym się z nim zamienił, że będzie miał fajny zawód, wystarczy żeby się uczył chociaż godzinę dziennie. Ale jak do ściany.

Postanowiłem sprawdzić czego się uczy, hmm - posiada tylko jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów, twierdzi że nic nie ma zadane, w zeszycie czerwonym długopisem kilka w miarę dobre oceny wystawione przez różnych nauczycieli, nauczycielka od polskiego w ogóle nie zwraca uwagi na błędy ortograficzne, stawia ocenę dobrą za coś co jest pięcio zdaniowym wypracowaniem ściągniętym żywcem z internetu. K.... co tu się wyprawia?

Złożyłem wizytę w szkole syna, okazuje się że to jakiś nowoczesny system nauczania i wytyczne z kuratorium, a być może niedługo dzieciaki nie będą nosili książek, "zeszytu" i żadnych innych akcesoriów szkolnych. Czuli co? Nie będą uczyli się w ogóle i piszę to z pełną pewnością, dlaczego? To proste ktoś sfilmował mojego syna jak śpi na lekcjach i wrzucił do internetu. Ehhh....

Zadałem mu kiedyś kilka prostych pytań z informatyki, zgroza, przedszkolaki wiedzą więcej.

Pogadałem z kilkoma przyjaciółmi czy u nich w szkołach jest to samo. Oczywiście że tak, a nawet i gorzej. Doszliśmy do jednego wniosku, szkoły wprowadzają ciemnotę, czemu? Bo ciemnotą się łatwiej rządzi.

Sort:  

U mnie edukacja szkolna przebiegała w podobny sposób. To czego nauczyli mnie rodzice w domu zanim poszedłem do szkoły to na tym leciałem później prawie do końca gimnazjum. Niestety przez te prawie 10 lat spędzonych w budzie zapał do nauki zniknął niemalże całkowicie. Nowe rzeczy do nauczenia pojawiły się dopiero w liceum, ale już wtedy mi nie zależało na nauce, bo niby po co miałbym się teraz czegoś nauczyć, żeby później wałkować ten sam temat przez kolejne 3 lata?
Pasja do nauki pojawiła się dopiero na studiach gdzie zacząłem sam szukać wiedzy, bo oczywiście treść tego co uczyli na studiach też była niskich lotów, trochę podstawy i masa ogólników. Nic konkretnego

Szkolnictwo=Szkodnictwo

No więc mamy odpowiedź (właściwie jedną z odpowiedzi), dlaczego państwo nie chce zrezygnować z monopolu edukacyjnego.
Sytuacja z podstawówki mojego syna: rozmawiają dwie matki o różnych dysfunkcjach, które jeszcze 20 lat temu były rzadkością. W pewnym momencie jedna stwierdza, że każdy "coś tam ma". Otóż uważam, że to "coś", to jest lenistwo. Co gorsze, to lenistwo dopadło także rodziców, którym nie chce się popracować w domu z dzieckiem. Nie wierzę, że nagle duży procent dzieci popadł w różne dys-. To jest raczej efekt pojawienia się różnych psychologów i -logów, specjalistów od nie wiadomo czego. Uzasadniają swoje istnienie wlepianiem co i rusz zaświadczeń o dysfunkcjach.

Twój post został podbity głosem @sp-group. Kurator @julietlucy.

Gratuluję!!!

Twój post został zakwalifikowany i opublikowany w dzisiejszym wydaniu @codziennik (nowej inicjatywy wspierającej polską społeczność). Dodatkowo Twój post weźmie również udział w cotygodniowym niedzielnym konkursie.

Pozdrawiam
@baro89

Podstawa programowa to odgórny nakaz. Reszta przekazywanych treści wynika z chęci nauczyciela.

Jest dużo wpodstawie programowej elementów, które już dawno powinny odejść w odmęty historii. Po co wiedzieć cokolwiek na temat wyglądu domu w Zgorzelicach? Wypełnianie czasu tego typu treściami jest jego marnowaniem. Zadania, które są skonstruowane na zasadzie odpowiedzi na pytanie "co?" powinno być jak najmniej. Ograniczone do niezbędnego minimum, które jest wymagane do rozumienia danego aspektu. Zdecydowanie więcej uwagi należy poświęcać na pytania: Jak? Dlaczego? Z czego to wynika? Jaka jest siła przesłanek stojących za wnioskiem? Przedmiotem, który silnie rozwija tego umiejętności to filozofia. Tak bardzo powszechnie pogardzana.

Był taki dość ciekawy "eksperyment". Utworzono dwie klasy, które były złożone z dzieci różnego pochodzenia. Startowały z tego samego poziomu, jednak z czasem zauważono, że część osób ma problemy w nauce dokładniej z czytaniem, aktywnością na lekcji i wtórnie do tego z samooceną. Jednej klasie wprowadzono dodatkowe 2 godziny zajęć z filozofii, które skupiały się na swobodnej wypowiedzi uczniów, przygotowywania linii argumentacyjnej, krytycznym myśleniu etc. Druga klasa pozostała bez zmian w planie lekcji. Wyniki były następujące. W klasie z filozofią dzieci, które miały problemy w nauce wyrównywały je znacznie szybciej niż ich rówieśnicy z klasy kontrolnej. Dodatkowo miały zysk w postaci wzrostu poczucia własnej wartości.

Na dobrą sprawę nie potrzeba tworzyć specjalnego przedmiotu by nabrać kompetencji krytycznego myślenia. Historia, polski, angielski, biologia mają mnóstwo okazji do ćwiczenia tych umiejętności. Jednak do tego trzeba mieć zaangażowaną grupę nauczycieli, co przy upadku prestiżu tego zawodu aktualnie jest rzadkie, zwłaszcza w głębokim regionie.

Argumentacja, sztuka zadawania pytań. Po co to komu? Jak się dziecko raz tego nauczy to później wraca do domu i zadaje pytania. Pytania, na które na ogół rodzice nie potrafią odpowiedzieć. Gorzej jak dziecko poruszy kwestie, które nie są neutralne. Czym to się skończy? Krzykiem? Sapaniem? Odbiciem w stylu zapytaj mamy, zapytaj w szkole.

Dziecięca pasja poznawania świata potrafi zostać zabita przez rodziców, którym się nie chce zrozumieć świata młodego człowieka. Większość dysfunkcji jakie może nabyć dziecko ma swoje korzenie w rodzinie.

Zadałem mu kiedyś kilka prostych pytań z informatyki, zgroza, przedszkolaki wiedzą więcej.

Sorry bardzo ale jako pracodawca nigdy bym nie zatrudnił swojego syna jako informatyka

To nie są zbyt wspierające komentarze.

Okazuje się, że nasze pociechy opowiadają niespotykane historie rodzicom o nauczycielach, ci piszą donosy do kuratorium i nauczyciel traci pracę.

Również znam takie historie. Niestety wygląda to tak, że przymyka się na to oko. Bogaci rodzice wyślą swoje pociechy na korki. Zresztą biedni też, bo wiedzą jak ważna jest edukacja. Kasa musi się zgadzać.

Na pocieszenie powiem, że i tak w Polsce mamy wyższe IQ niż w USA, czy Francji:
https://brainstats.com/average-iq-by-country.html

Bzdury same w artykule, bzdury i w komentarzach. Jaka jest różnica kiedyś a dziś? Proste - rodzice. To tylko i wyłącznie rodzice są odpowiedzialni za swoje dzieci. Nakupowali konsol, internetu, porno, netfliksów, gier i wszystkiego, a winą szkołę ;) Jak?! Ludzie jak?! Co wy pieprzycie! Macie jakieś zasady w tych domach? Jesteście rodzicami czy kolegami? Jeżeli uważacie, że ktoś obcy ma wychować wasze dzieci to jasny sygnał, ze nigdy rodzicami nie powinniście zostać. Bezstresowe wychowanie, oddelegowanie wychowania, uzależnienie własnych dzieci od dopaminy z konsol wszelakich i się dziwą. Jeszcze pewno w routerach macie odblokowane porno, "śmieszne obrazki", sadistica i inne. Kto ma za was wykonać waszą pracę? Szkoła? Bez jaj. Proszenie dziecka o naukę i bez efektu? To ma być bycie ojcem ;)? Może mniej pisania pamiętnika w necie, a więcej wychowywania? Wszystkim takim rodzicom zawsze mówię jedną rzecz - nie znacie własnych dzieci, siedzicie z nimi w jednym mieszkaniu i taka wasza rola. A co do jednego zeszytu to zawre największy nieuk w klasie miał jeden zeszyt do wszystkiego. Zawsze też mamusie się dziwiły jak to, bo przecież ich synek jest taki zdolny - taa, do złodziejki kiedyś, a dziś do patostreamów.