Jak możecie się domyślić po dacie ostatniego i dzisiejszego posta – padło na opcję drugą, czyli braki internetu, a przede wszystkim czasu na pisanie posta.
Na miejsce szkolenia (która była też miejscowością, w której miałam spędzić następne dwa tygodnie) pojechałam z losowymi ludźmi z ekipy wychowawców… Okazali się bardzo różnorodną gromadką (imiona oczywiście pozmieniane), na którą się składała : Kaja, Nadia i Piotrek.
Nadia – początkowo bardzo cicha dziewczyna, w sumie nic się prawie nie odzywała w mniej więcej moim wieku.
Kaja – totalnie odstrzelona hipiska w wieku około lat 40.
Piotrek – Typowy piłkarzyk, uśmiechnięty i ciągle żartujący o tym, jak to ma nadzieję na „dobrą integrację” przy szklaneczce.
(I jeszcze podczas podróży dosiadł się „Pan Termosik”, ale o nim napiszę później.).
Pomimo że Kaja miała wyraźny syndrom lekarza, opowiadając o swoich byłych i diagnozując każdego jako narcyza, rozmowy z nią były bardzo przyjemne. Tematów miałyśmy sporo, bo posiadałam trochę wiedzy na temat psychologii i spirytualizmu (a to drugie, ponieważ kilku moich przyjaciół zajmuje się tymi tematami). I tak gadałyśmy z dwie godziny chyba. Piotrek uważnie słuchał i dopytywał, więc tylko Nadia (mimo moich usilnych starań) nie brała w tej rozmowie udziału. Dopiero później dowiedziałam się, że milczenie Nadii wynikało z przerażenia, na jakie „odklejki” trafiła. Określała się jako katoliczkę, więc czuła dystans do rozmowy o takich klimatach (Wiadomo, każdy jest inny. Ja, pomimo mojego wyznania i tego, że zwyczajnie w te rzeczy nie wierzę, lubię o nich rozmawiać. Dlaczego? Ponieważ wtedy ludzie się otwierają, cieszą się, że ktoś ich słucha i docenia ich wypowiedzi. Można wiele dowiedzieć się o człowieku, gdy opowiada o swoich horoskopach, ulubionych kamieniach, emocjach z tym związanych itd.).
Z Piotrkiem dzieliliśmy wspólny muzyczny vibe, który dominował przez resztę podróży. Osobiście uwielbiam śpiewać i tańczyć w aucie. Choć ruchy są ograniczone, kreatywność nie zna granic. Same ręce mogą stworzyć całą choreografię do niejednej piosenki. Oddałam się tej przyjemnej i wakacyjnej czynności, ciesząc się każdym momentem.
Gdy dotarliśmy na obóz, poczułam się jak na koloniach, które zawsze mnie omijały. To była dla mnie okazja, by nadrobić brak doświadczeń z dzieciństwa. Jak to możliwe, że nigdy nie byłam na koloniach? Po prostu dużo chorowałam i byłam tak roztrzepanym dzieckiem z ADHD, że mama bała się mnie puścić. Poza tym była do mnie bardzo przywiązana i nie zdziwiłabym się, gdyby nie chciała mnie wysłać z powodu ewentualnej tęsknoty. Zawsze byłam jej promyczkiem słońca, który wnosił radość w jej ciężką codzienność.
Wspólne posiłki pełne żartów i uśmiechów, zwiedzanie pokoi, przesiadywanie na korytarzu, poznawanie nowych ludzi, spanie w kilkoro osób na piętrowych łóżkach, gra w mafię i inne zabawy sprawiły, że poczułam się jak beztroska mała Milenka.
Niestety, nie potrwało to długo. Szkolenie okazało się bardzo ciężkim procesem. Setki procedur, skomplikowanego grafiku z dużą ilością zajęć, zasad funkcjonowania personelu, stosy dokumentów do wypełnienia i liczne obowiązki dzieci, z których to my byliśmy rozliczani – szybko mnie przygniotły. Kwestia wykańczających (jak potem się przekonałam na własnej skórze) wycieczek też bardzo mocno podkopała moją wiarę w siebie. Tak bardzo, że po trzecim dniu – najzwyczajniej dostałam ataku paniki.
Dawno ich nie doświadczałam, więc przeżyłam to, jakby na nowo. Jednak pamiętałam na tyle, by wiedzieć, jak będzie się to nasilać. Wykorzystałam fakt, że właśnie zakończyło się nasze ostatnie szkolenie, szybko wzięłam słuchawki i natychmiast opuściłam teren obozu.
Kiedy poczułam się na tyle komfortowo mogłam przejść do uwalniania moich emocji (a u mnie lęki i objawy ataków paniki nasilają się, gdy jestem w otoczeniu innych ludzi, którzy mogą zauważyć mój stan, co powoduje większy stres i eskaluje sytuację) poprzez oddech. Minęło kilka chwil, poczułam się minimalnie lepiej, ale wiedziałam, że moje emocje na tyle silne, iż chwila w samotności nie wystarczy.
Zaczęłam więc biec, jakby zależało od tego czyjeś życie.
Wzdłuż drogi na szlak górski, coraz szybciej, coraz mocniej stawiając kolejne kroki.
Widząc, jak górski krajobraz mienił się w szybkim tempie, dostrzegłam w oddali stadninę koni. Wtedy zdecydowałam się zwolnić, pozwalając sobie na to by się im przyjrzeć.
Opadłam bez sił na trawę.
Moje oczy zaszkliły się i zaczęłam rzewnie płakać.
Byłam daleko od domów, więc płakałam w głos.
Załzawionymi oczami spojrzałam znowu w kierunku koni, ich głowy skierowały się w moją stronę, jakby mnie dostrzegając.
Zaczęłam, jakby do nich mówić, mimo świadomości, że to całkowicie bez sensu.
Mówiłam o poczuciu bezsilności, braku kompetencji, wiary w siebie i swoje możliwości, strachu przed porażką oraz o tym, jak bardzo bym chciała się wycofać. Padło parę gorzkich słów mojego krytyka wewnętrznego, który mnie w tym momencie nie oszczędzał. Po chwili uświadomiłam sobie jak bardzo źle o sobie i do siebie.
Przypomniałam sobie, o postanowieniu. Postanowieniu, które staram się realizować od kilku tygodni - by mówić do siebie jak do przyjaciółki.
Zaczęłam więc dialog sama ze sobą na nowo. Zaczełam więc uświadamiać sobie fakty. Uporządkowałam sobie rzeczywiste problemy, które mogłby się pojawić i zapytałam siebie:
Czy naprawdę nikt ani nic nie może Ci pomóc? Nie ma na to ŻADNEGO rozwiązania?
Oczywiście, odpowiedź była przecząca. Nie wiedziałam jak rozwiązać te problemy bo byłam jeszcze zbyt roztrzęsiona, jednak starczyło mi na tyle rozumu by przypomnieć sobie o paru przyjaznych mi osobach, które zawsze mogę zapytać o opinię w danym temacie. Kiedy okazało się, że jest ich więcej, stopniowo zaczełam patrzeć na to pozytywniej i się uspokajać.
Za tym przyszło powoli logiczne myślenie i zadałam sobie pytanie:
Okej to te osoby mogą Ci jakoś pomóc, czy napewno nie jesteś wstanie sama sobie poradzić? Wymyśleć rozwiązanie?
Po chwili zasanowienia opracowałam parę kolejnych planów awaryjnych, ale nadal w sobie czułam niepokój. Dlatego, że wiedziałam jak moje emocje mnie zalewają i co z tego, że sobie teraz niby coś wymyśliłam. I tak wiem, że mnie to może przygnieść.
Przyszło mi nagle do głowy zdanie wypowiedziane kiedyś przez mojego przyjaciela. Gdzieś je kiedyś usłyszał i mi je powtórzył.
"Jeśli nie wiesz, co powiedzieć - mów prawdę."
I to zadziałało. Postanowiłam, że w sytuacji kryzysu najzwyczajniej, od serca powiem dziewczynkom z mojej grupy coś w stylu:
"Dziewczynki, po raz pierwszy jestem wychowawczynią i wszystko, co się dzieje, jest dla mnie trudne. Potrzebuję waszej pomocy."
Stwierdziłam, że przecież dziecko też człowiek i o ile naprawdę nie trafie na fatalne dzieci to powinny choć na chwilę się zainteresować drugą osobą.
Dziecko musi czuć w dorosłym opokę i być pewnym, że może na niego liczyć jednak widząc dorosłego okazującego trudne emocje w dojrzały sposób - może się też czegoś nauczyć. (Wtedy jeszcze tak o tym nie myślałam, ale mój przyjaciel, któremu to opowiadałam, podkreślił to jako atut mojego podejścia.)
Postanowiłam, że zapiszę to wszystko. Podsumowując sobie to wszytskow. głowie, ten proces - poczułam ulgę. Doceniłam wewnętrznie swoją drogę. Zaczęłam wspominać sobie wszystkie moje małe sukcesy, jakie odniosłam w mojej karierze pedagogicznej. Dzięki temu powoli odzyskałam pogodny nastrój. Stwierdziłam, że wystarczy na dziś tych spacerów i warto się dobrze wyspać.
Poszłam jeszcze, żeby sobie zrobić herbatę. Spotkałam przy tym parę przyjaznych twarzy w kuchni i po drodze. To dodatkowo utrwaliło mój spokój który się pojawił z czasem. Starając się nikogo nie obudzić weszłam do pokoju, położyłam się, przytuliłam twarz do poduszki i zasnęłam.
„Przygody Autokarowe”
Nie zaczyna się zdania od „a więc”, zacznę opisywać moją przygodę od słów…
A więc ja, świeżo upieczona Pani wychowawczyni, zostałam wysłana po dzieci autokarem do Warszawy.
Martwiłam się, jadąc na ten obóz, że będę jedyną nieogarniętą osobą. Okazało się, że można mnie przebić.
Poznałam „Pana Termosika” podczas podróży na szkolenie. Według jego CV i samochwalnych opowieści – superdoświadczony, człowiek o wielu talentach, wieloletni pracownik, pedagog z 20-letnim stażem… Cud chłop.
Rzeczywistość pokazała, jak bardzo prawdziwe okazało się moje powiedzenie: „Nie ilość (lat) doświadczenia ma znaczenie. Liczy się jego jakość”.
Chłop przyjechał, jak jego ksywka wskazuje, z termosikiem. Możecie domyślić się, co tam było i ciągle podpijał. Rozmowa z nim na temat jego podejścia do roli wychowawcy, czy instruktora mogła doprowadzić najwyżej do depresji. Tej najniższej w Polsce, która ma 2,2 m p.p.m. i znajduje się we wsi Marzęcino w gminie Nowy Dwór Gdański.
Najlepsze jest to, że dowiedziałam się, kto zostanie kierownikiem MOJEGO autokaru? PAN TERMOSIK :D.
Chciałam interweniować, więc poszłam do kierowniczki i powiedziałam, że mam wątpliwości co do prawdopodobnej jakości pracy Pana Termosika. Poprosiłam o zmianę jego funkcji, ale… cóż, kto będzie się słuchał małolaty? Tyle, chociaż, że z nim porozmawiała i chyba kazała odłożyć termos na stałe do walizki.
W każdym razie niestety i tak wylądowałam z nim w autokarze i… tak jak myślałam.
TOTALNA KATASTROFA
Jedna dziewczyna nie wie, co robić, coś tam myli, wpuszcza rodziców do autokaru, druga próbuje zbierać jakieś leki. On z listą niby wyczytuje, zamiast brać po kolei, coś tam przekręca,, zapomniał naklejek itd.
Jakby to moja mama powiedziała:
NO "ARGAMEDON" (zamiast armagedon xD)
W końcu stwierdziłam, że gorzej być nie może, więc spróbuję wziąć to w swoje ręce.
O dziwo, jakimś cudem to ogarnęliśmy. Oddał mi listę, rozdysponowałam zadania, pouzupełniałam, co się pokiełbasiło, a jeszcze babka z obsługi przyszła i pomogła w organizacji.
Potem chyba pogodził się z moim przejęciem sterów, bo resztę obowiązków, jak poinformowanie dzieci o różnych sprawach i sprawdzenie obecności, dokończyłam ja.
Podczas postoju zamieniłam się chyba w harcerza albo wojskowego.
Mój donośny głos, przez który słyszałam nie raz "Zamknij się, nie drzyj się, zamknij ryj", bardzo się przydał. Elegancko ustawiłam dzieciaki, drugiej dziewczynie przekazałam, jak zadbać o bezpieczeństwo dzieci przy ruchliwej drodze, i bezpiecznie udało się je przeprowadzić, nikogo nie zgubić, a przy okazji powymieniać uśmiechy i pogadać.
Po postoju zorganizowałam parę gier z innymi wychowawczyniami i jakoś tak minęła ta podróż.