"Droga Taniu..."/Czekając na barbarzyńców

in #polish2 months ago

Lubię, kiedy czasami życie daje nam różne poboczne zadania. Pozornie niezwiązane z główną linią fabularną, ale jednak popychające całą historię do przodu. Dobrze jest zwracać na nie uwagę, bo czasem można odkryć w nich coś, o czym nawet nie wiemy, że jest nam potrzebne.

24 lutego 2022 roku, jak spora część światowej populacji, miałem raczej kiepski dzień. Trzy dni wcześniej byłem na pogrzebie dobrego znajomego, i w ogóle chyba wszystko dookoła szło źle. Wybuch wojny w sąsiednim kraju nie pomógł, tym bardziej, że na Ukrainie była akurat moja dobra znajoma, Ukrainka, którą poznałem przed laty w Polsce.

Pewnie każdy ma inne wspomnienia z tego dnia. Nie wszyscy też odebrali tamten poranek jako coś, co potencjalnie może zmienić całą naszą rzeczywistość. Osobiście byłem w szoku, szczególnie, kiedy pojechałem trzy dni później odebrać tę koleżankę z granicy w Dołhobyczowie. W szoku, bo chyba nigdy nie widziałem na własne oczy, jak na całego dzieje się historia. Zawsze lubiłem historię, lubiłem też obserwować historyczne wydarzenia, dziejące się na świecie. Ale pierwszy raz historia znalazła się tak naprawdę blisko i stała się tak namacalna.

A może sam miałem taki humor, że gdzieś z tyłu głowy widziałem wtedy Rosjan jak barbarzyńców z wiersza Kawafisa. Takich, którzy paradoksalnie przyniosą coś dla nas ważnego. W końcu, jak to mówią, wojna wydobywa z ludzi i najlepsze, i najgorsze rzeczy. Najgorsze ludzkie rzeczy można widzieć na każdym kroku i nie trzeba do tego wojny. Luty 2022 wydobył z ludzi mnóstwo najlepszych rzeczy. Niezależnie od tego, jak układa się to dzisiaj, jak zmieniło się już nastawienie wielu ludzi - ci ochotnicy na granicach, ludzie przyjmujący do siebie uciekinierów, wszechobecna pomoc, to był najpiękniejszy przykład człowieczeństwa.

Nastia, moja przyjaciółka której udało się dotrzeć do Polski zaraz na początku wojny, musiała zostawić na Ukrainie rodzinę. Rodziców i siostry, w tym najmłodszą - Tanię. Tania miała wtedy tylko 12 lat. Wiek, w którym człowiek chłonie wszystko z rzeczywistości jak gąbka, i w którym każda nabyta trauma może zostawić ślad na całe życie.

Szybko pojawił się pomysł, żeby zacząć organizować dla tej rodziny pomoc. Właściwie, poczułem się w pewnym obowiązku, żeby to zrobić. Pochodzę z miasteczka o nazwie Radomyśl Wielki. W centralnej Ukrainie też jest miasteczko Radomyśl. Nasze miejscowości współpracują od lat, jeszcze na początku lat 2000 - trochę staraniem moich rodziców - zaczęły się wymiany uczniowskie i różne projekty. To właśnie w Radomyślu mieszka Tania ze swoimi rodzicami.

Udało się zebrać grupkę chętnych do pomocy znajomych. I tak się to zaczęło. Na początku nie miałem pojęcia, jak w ogóle mam wysłać paczkę prawię pod sam Kijów. Na pierwszy raz udało się znaleźć Bogdana, kolegę jednego z ukraińskich znajomych mojego taty. Bogdan jest przedsiębiorcą i jeździ do Polski w interesach. Jakim cudem przekraczał na początku wojny swobodnie granicę, nie mam pojęcia, choć to nie ma znaczenia. Akurat wracał ze Śląska na Ukrainę, kiedy udało się nam umówić pod Tarnowem. Przejął paczkę, a potem wysłał ją kurierem ze Lwowa. Potem znalazłem już firmy kurierskie, które pozwalają na normalne wysyłanie paczek z Polski.

Z każdą kolejną paczką coraz bardziej uświadamiałem sobie, że zależy mi przede wszystkim na pomocy dla tej dziewczynki. Okazało się, że jest bardzo wrażliwą, młodą osobą. Do tego maluje, lubi sztukę i malarstwo. Rok temu dostałem od niej na urodziny obrazek, a potem kilka kolejnych.

337159936_746836986814697_42372811479701731_n.jpg

I tak to trwa do dzisiaj. Nie robimy może niczego wielkiego, bo po prostu wysyłam tam dwa duże pudełka z pomocą raz na 3-4 miesiące. Nigdy nawet nie rozmawiałem osobiście z Tanią ani jej rodzicami. I to dziwne, bo czuję, że jesteśmy wszyscy bliskimi przyjaciółmi. Nie jest to pierwsza tego typu akcja w jaką się angażuję, ale ta, nawet nie wiem kiedy, stała się wyjątkowo osobista.

W którymś momencie wpadłem na pomysł, że możemy zacząć dołączać do każdej paczki jakiś krótki list do Tani. Póki co skończyło się na jednym, który napisałem "na kolanie", w ostatniej chwili przed zamknięciem paczki. Odkładałem to, bo nie miałem pojęcia, co powinienem napisać do przerażonej, młodej osoby która żyje w kraju toczącym wojnę. Wydaje mi się jednak, że wywołało to u niej jakiś uśmiech. Krótko później dostaliśmy kolejny obrazek, a potem jeszcze kolejne.

346144232_1197622567618278_9142487323719271637_n.jpg

Nigdy nie byłem ukrainofilem, kompletnie nie widzę żadnego trwałego sojuszu polsko - ukraińskiego po tej wojnie. Co do samej wojny też nie jestem już optymistą. I nadal nie podoba mi się, że historia dzieje się tak blisko, pod samym nosem. Mogłaby sobie pójść i dziać się gdzieś indziej, bo tu w ciągu ostatnich stu lat działa się już zdecydowanie za wiele.

Za dwa i pół tygodnia lecę do Iranu. Wciąż przygotowuję się do rozmów z potomkami polskich uchodźców, którzy tam trafili w czasie wojny. Ich też zaniosła tam historia. Zawsze patrzyłem na historię jako coś bezosobowego, jakiś byt, który po prostu "dzieje się". Historie polskich uchodźców to kolejny przykład dla mnie, że pod tym bezosobowym bytem są setki tysięcy ludzi. Po prostu, ludzi. Lepszych, gorszych, bohaterskich, tchórzliwych, honorowych i parszywych.

Niedawno natrafiłem na projekt którego celem jest zebranie wszystkich znanych z imienia i nazwiska żołnierzy poległych po stronie ukraińskiej. Póki co, prawie 45 tysięcy, a lista na pewno jest niekompletna. Chyba dopiero po zobaczeniu tego uderzyła mnie skala tego, co się dzieje. 45 tysięcy ludzi. Bardzo różnych, oczywiście, pewnie i najlepszych, i najgorszych jakich można spotkać.

Może faktycznie wojna okazała się być tymi barbarzyńcami z wiersza. Przynajmniej dla niektórych ludzi. Z niektórych wyciągnęła mnóstwo pięknych rzeczy. Z innych oczywiście wiele najgorszych. Mnie nauczyła, że historia być może nie jest tak bezosobowym tworem, jak zawsze wierzyłem. Że możemy mieć na nią wpływ - nawet jeśli mikroskopijny i w większej skali zupełnie nieistotny, to jednak.

Być może próba wywołania u jednej młodej i przestraszonej tym wszystkim osoby uśmiechu i poczucia nadziei jest takim małym wkładem w historię.

Cieszę się, bo przy okazji przygotowywania tych paczek wyklarowała się mała grupka znajomych, którzy chętnie wezmą udział w takich akcjach. A ja od lat marzę i snuję plany małej organizacji, działającej charytatywnie i społecznie. Czy coś z tego wyjdzie, czas pokaże. Ale miło wiedzieć, że zrobiliśmy jakiś pierwszy, mały krok.

A póki co, przed wyjazdem do Iranu pójdzie kolejna paczka. A potem kolejna, z listami. Tania chce malować, choć ma teraz małe możliwości jeśli chodzi o rozwijanie się. Ale postaramy się, żeby nie przestała i żeby nie brakowało jej zachęty. Być może zaproponuję, żeby przygotowała coś specjalnie do opublikowania tutaj, dla całej społeczności. Każda taka rzecz byłaby dla niej wielką radością, a o każdą, nawet małą radość u drugiej osoby warto się już starać.

Strasznym pesymistą zrobiłem się w ostatnich latach. Mając 34 lata czuję się jak typowy, stary zrzęda któremu nic się już nie podoba i który na wszystko narzeka. Bardzo chciałbym wierzyć, że nadejście barbarzyńców mimo wszystko - oprócz śmierci, nieszczęścia i zniszczeń - przyniosło coś lepszego światu, ale tak w większej skali, i przede wszystkim na stałe. Choćby prostą, ludzką chęć pomocy, bez patrzenia na kwestie polityczne, narodowościowe ani żadne inne.

Nie to, żebym wierzył. Ale chciałbym.