
Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Pokrótce. Współpracuję z moją psychiatrą już prawie 6 lat. Zawsze dość luźno podchodziła do moich słów pod tym kątem, że znam siebie, mam bardzo duży wgląd w siebie i takie tam i generalnie nawet jak miałam różne loty to dawała mi spokój. Dawała leki, zalecenia, kontrolowała to, ale był względny luz. Była kilka razy sytuacja, że sugerowała hospitalizację, której ja odmawiałam, więc wspólnie zbierałyśmy mnie z ziemi. Dzisiaj natomiast było inaczej. Przez prawie godzinę totalnie mnie orała. Chyba nigdy nikt w życiu mnie tak nie zaorał. I generalnie dostałam ultimatum: albo przyjmuję skierowanie do szpitala, ogarniam sobie opiekę dla psa i melduję się w szpitalu, który mi wyznaczyła albo w tym momencie wzywa policję, żeby odwieźli mnie do szpitala psychiatrycznego tu na miejscu, ponieważ stanowię dla siebie realne zagrożenie. No i cóż mam zrobić.. Wzięłam skierowanie, wzięłam dokumentację i jutro będę dzwonić, bo nie wiem czy to się czeka na miejsce czy z marszu można przyjść, nie wiem. Żarty się skończyły. Nigdy w życiu nie byłam w szpitalu psychiatrycznym. Zawsze się broniłam przed nim rękami i nogami. Bardzo się boję. Bardzo. Tylko jak nie ma innego wyboru? Wieczorem rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon i błagała mnie wręcz, żebym się stawiła na oddziale. Może to jest jakieś rozwiązanie? Nie wiem. Boję się. Po ludzku bardzo się boję.
Do jutra.
🐻