Sezon wakacyjny w pełni i kto tylko może, z radością oddaje się urlopowaniu. Niektórzy wybierają eksluzywne wczasy w luks-kurortach, spod znaku drinka z parasolką, inni preferują aktywny wypoczynek, w stylu "wycieczka 101 atrakcji w jeden dzień" a jeszcze innym do szczęścia potrzeba tylko świętego spokoju w własnym domu czy ogródku.
Osobiście uwielbiam podróżować i gdybym tylko mogła, pewnie spędziłabym życie na walizkach. A to, co cenię w podróżach najbardziej, to historie. Historie które pisze sama droga, historie miejsc, wydarzeń i te najbardziej oczywiste-opowiedziane nam przez ludzi, których spotykamy w czasie naszej podróży. Niektóre z takich opowieści są tylko przelotnym epizodem w naszym życiu, inne za to zostają z nami na długo, czasem nawet same stając się częścią naszej własnej historii- wystarczy tylko usiąść i posłuchać..
Góry
Niby stateczne, niewzruszone, zachęcają swoją urodą do zapoznania się z nimi bliżej.
Kto jednak zna ich prawdziwą naturę, wie że nawet niegroźne pagórki, beskidów na przykład, potrafią nas czasem nie lada zaskoczyć. Wystarczy małe załamanie pogody gdzieś na szlaku by troche człowieka zestresować, a jeśli do tego zaczyna sie już ściemniać.. wtedy szybko chce się znaleźć jakieś miejsce w którym możnaby się schronić.
Przez taki własnie zbieg okoliczności, mój przyszły mąż poznał Panią Stasię- starszą góralkę, mieszkajacą samotnie na jednym z beskidzkich szczytów.
W zamian za nocleg i ciepłą strawę, mąż odwdzięczył się pomocą przy domu, a Pani Stasia.. mnóstwem opowieści i przyjaźnią, którą kontynuujemy do dzisiaj- już w nieco większym składzie ;)
Stasia, nie Anna
"To był rok 41, jakżem przyszła na świat " Pani Stasia zaczyna opowiadać kolejną historię, tym razem o sobie. Siedzimy razem przy stole w izbie kuchennej, a deszcz siecze wprost w okna. Mimo lata jest chłodno, więc cieszymy się z parującej w kubkach herbaty. "Mama się umęczyła łokropnie i nie wiedzieli, czy mają jeszcze słać po lekarza, czy księdza wzywać od razu.. Czy choć jedna z nas przeżyje.. A jak już mnie mama urodziła, to tak ledwo żywa prawie byłam, tak łopowiadali.." Pani Stasia robi pauzę i zamyśla sie na chwilę, a ja trzymajac mojego synka na kolanach zastanawiam się nad tym, jak to musiało być matką w tamtych czasach-wcale nie tak przecież odległych od naszych.. Moja własna babcia miała wiele dzieci, każde urodzone w domu i gdy sama byłam w ciąży, powtarzała mi że ten stan, szczególnie podczas porodu, to tak jakby pomiędzy życiem i śmiercią stanąć. "No ale tak mnie długo masowali, ze wróciłam do żywych, choć płakać to nie płakałam- i do dzisiaj mi zostało." z zamyślenia wyrywa mnie kontynuacja opowieści. Gdy Pani Stasia mówi, to przychodzi mi na myśl bardziej śpiewanie, bo gwara góralska ma taki własnie specyficzny zaśpiew. Takiego rodzaju gwary nie uświadczy sie na żadnych folklorystycznych wydarzeniach góralskich- ot, trzeba porozmawiać z kimś kto się w takiej gwarze wychował i nie ma zadnych innych naleciałości "poprawnego" języka. " I niech sobie Pani wyobrazi, że mama moja bardzo słabiutka była, co tylko powiedziała żeby mi dać na imie Elżbieta i od razu posnęła. Babke z nią zostawili i brat z łojcem poszli na dół na wieś, po lekarza do mamy i do księdza żeby mnie ochrzcił, bo im słabo wyglądałam. Brat to mówił że jak wychodził to sie ze mną żegnoł od razu, bo był pewny że jak wrócą to już siostry mieć nie będzie. Ale sie im udało, przyszli z doktórem, ksiądz też przyszedł.. Takie zebranie w chacie, wyobraża sobie Pani? " Pani Stasia znowu robi pauze, teraz trochę rozbawiona. Widać słyszała tą historie wiele razy, i nie raz już ją opowiadała. "No i wszystko dobrze by sie skończyło, bo doktór mame podratował.. a i ja sie też odratowałam.. choć tak se myśle że to przez to mam przez całe życie tą chorobe... "Pani Stasia stuka palcem w tabletki leżące na stole, a ja w tym czasie muszę puścić synka z kolan, bo wierci sie już nieprzeciętnie. "A potem mama się ich pytała (ojca z bratem)- i jak zeście jej dali na imię? Ela?- I ojciec jej odpowiedział- Nie, Stasia ksiadz wpisał, bo żeśmy z tego wszystkiego zapomnieli." Pani Stasia chichocze, mówiac "No, droga długa, to mogli zapomnieć.." Stanisława Anna, tak bedzie w papierach. -I tak przez całe życie byłam Stasia, wszędzie się Stasia przedstawiałam, świadectwa szkolne na Stasie wystawione.. I wszystko nieważne!" Pani Stasia załamała ręcę, a chyba dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji, jedna okiennica trzanęła głośno na silnym wietrze. -Jak to nieważne? - pytałam zaciekawiona, a Pani Stasia kontynuowała.. "Ano, nieważne. Bo ja się wcale Stasia nie nazywam! Jak kazali wyrabiać dowody, to trzeba było do kurii pisać, bo nasz kościółek sie palił wcześniej i tu żadnych dokumentów nie było. No to więc przychodzi pismo, z tej kurii, a tam stoi wyraźnie Anna Stanisława! Całe życie Stasia byłam, a tu sie wydało że mnie ojciec Anna nazwał, po matce!" 26 lat byłam Stanisława, no to sie przecież na Anne nie przemianuje. Co innego w papiórach może stac, a co innego w człowieku, bo to imię to się już częścią człowieka staje. A jak mi dali, tak mi dali, moze też w tym jakiś powód był, zmieniać nie było potrzeba" Duma Pani Stasia, kończąc tę niezwykła historię.
Straszy? Niech straszy!
Pani Stasia snując swoje opowieści, mieszała te z swojego życia, z góralskimi legendami, a nawet z historiami na granicy z mistycyzmem. Jedną z takich opowieści uraczyła nas gdy zeszliśmy z góry gdzie zbieraliśmy jagody, na które w tym roku jest w górach wyjatkowy urodzaj. Pogoda już od jakiegoś czasu była mocno zmienna- silnie grzejące słońce szybko zmieniało się w deszczowne ulewy, które momentalnie oziębiały otoczenie. Ledwo udało nam się ujść przed rozpoczynającą się burzą, w biegu zakręcając słoik z świeżymi jagódkami i łapiąc rosnące na zboczu kanie, które specjalnie zostawiliśmy w spokoju żeby zerwać je w drodze powrotnej. Gdy wrócilismy do domku, usiedliśmy z Panią Stasią na ganku i podczas gdy my z mężem ściskajac się troche na schodkach raczyliśmy sie swieżo zebranymi owockami i kawą, a nasz synek biegał tam i z powrotem, zawracajac w naszą stronę po nową porcję darów lasu, ona zaczęła kolejną niezwykła historię..
"Ło, głupkowata teraz ta pogoda- raz świeci, a zaraz leje i piorunami ciągnie.." Odwróciłam się w stronę okna, czekajac tylko na huk grzmotu, który- jak w każdej dobrej narracji- powinien dobitnie zaznaczyć o czym jest tu mowa. Niestety- nie tym razem, choć wcześniej zjawiska dźwiękowo- wizualne na prawdę zaskakujaco dobrze pokrywały się z tym, jak opowiadała Pani Stasia- do tego stopnia, że później nawet żartowaliśmy o tym z mężem, że wszystko jest po prostu pięknie zaaranżowane ;) "No, ale to nie żeby tak pierwszy raz, takie lato było.. a często taki ten lipiec pogłupiały, jakby się nie mógł zdecydować, czy ma być ciepły, czy deszczami lać. No, w lipcu to czasem jak polało to i powodzie były, i drogi i mosty pozrywane.. Ale w tym roku to tak własnie na zmiane- raz cieplo, raz zimno, to człowiek sam nie wie. A pamiętam takie lato właśnie, byłam młodą dziewczyną wtedy, a ten lipiec to taki samiutki jak teraz. Burz dużo i pogoda nie pewna, za to owoców było, łoo, tak jak opowiadacie że dużo, jagodziny były czarniusieńkie." Pani Stasia wskazała na stół gdzie stały owoce, już nadszarpnięte naszym apetytem.
"Zawsze żem chodziła z taką jedną koleżanką, to miałyśmy swoje miejsca gdzie było najwiecej jagód i najsłodsze rosły. I do rzeki było blisko, więc się zrazu pokąpać można było.." Jak wiadomo, wspomnienia z własnej młodości wywołują u człowieka największy sentyment, więc pani Stasia zamyśla się na chwile, uśmiechajac się sama do siebie.. "Ale tym razem ta koleżanka nie mogła iść, a nie pamietam już czemu- a dzień był taki ładny, się zapowiadało ze akurat właśnie padać nie będzie. A że i ja nic akurat przy domu nie musiałam zrobić, to sie na te jagody sama wybrałam. Łoj, dużo żem nazbierała i szybko mi poszło, myślę sobie mama napiece placków, ale do domu jeszcze mi śpieszno nie było.. No to żem szybciutko sie rozblekła i do wody wskoczyła. Ale.. zaraz mnie tu ktos wołać zaczyna.. jakiś chłopak młody! Zlęknęłam sie mocno, bo to jednak kawałek był od drogi, to zawsze żesmy myślały ze tylko my tam chodzimy. A jeszcze do tego suknia na brzegu, a ja sie moce w rzece." Ja zaśmiałam się lekko, bo na myśl przyszły mi wszystkie te sceny z powieści obyczajowych, gdzie często tak zawiązywał się jakiś pierwszy romans-z niewinnej relacji w której młoda dziewczyna przyłapana przez jakiegoś młodzieńca nad rzeką zauroczyła go na tyle, ze ten starał się o nią aż nie zostali parą. Pani Stasia nie zważajac na moje uśmieszki, kontynuowała.. "Ja wystraszona a on woła do mnie po imieniu "Stasia! Stasia!" ale nigdzie go widać nie było. No to żem sie odważyła, wyskoczyła z wody i tak żem szybko do domu uciekała, ze nawet tych jagód nie wzięłam.. W domu oczywiście nic powiedzieć nie było można, bo to takie czasy, wie Pani, że jakby sie matka dowiedziała że o chłopoków rozpytuje to by było.. Nic by nie dało, jakbym nawet mówiła ze uciekałam, a nad rzeke by mnie już chyba nie puściła. No ale sie rozeszło, raz kiedyś potem znowu żem poszła na te jagody, tym razem z tą koleżanką. Ale ją nastraszyłam żebyśmy do rzeki nie chodziły, bo sie tu ostatnio jakiś chłopak chował. Ona nic mi nie wierzyła, ale do rzeki nie poszła. I tak siedzimy, jemy te jagody i nagle znowu "Stasia! Stasia!" słyszę. Najpierw żeśmy sie wystraszyły, ale we dwie, to człowiek sie odważniejszy robi. I żeśmy zostały i go pytały gdzie jest, ale on nic tylko mnie po imieniu wołał. To zaczęłysmy szukać. I nic, nigdzie, chodziłyśmy tam dookoła tam i z powrotem, a i nikogo nie było. A jak juz mi sie wydawało ze stoje tam skad głos słychać, to zaraz był cicho, i potem znowu zaczynał. Najpierw myślałayśmy że to jakies żarty, ale jak do tego nagle zaczęły się takie hałasy, jak przy zrywce drewna gdy ciągną, to żeśmy znowu pouciekały. I tak jeszcze dwa razy bylo, bo ciągle ześmy myślały ze to żarty ktoś robi. Ale w końcu poszłam do babki i jej całą historie powiedziałam... A babka mi powiedziała, że tam, blisko rzeki, tam za kapliczką co chodziłyśmy, to tam dobrych pare lat temu chłopaka młodego drzewo przywaliło przy zrębce. Ledwo co zaczął pracować, a już go śmierć zastała.." Pani Stasia robi przerwe, a nam ciarki przechodzą po plecach. "Ale czemu mnie woła?" dopytywałam sie wtedy- kontynuuje- "a, tego to nie wiem, ale lepiej znim nie rozmawiaj, bo i za Tobą moze przyjść"- mówiła wtedy babka. Zlękłam sie mocno i długo nad rzeke nie chodziłam. Ale potem, nie powiem, próbowałam z nim mówić, choć babka nie kazała." I co- nie bała się Pani, że przyjdzie? dopytywałam. "A , wtedy wlaśnie był spokój, jak nad rzeke czasem poszłam. Choć czasem jeszcze słyszałam jak woła. Ale jak już przestałam chodzić, to czasem słyszałam w domu ten hałas co jak przy zrębce drewna.. " Nie ma to jak straszne historie niedługo przed zaśnieciem, pomyślałam sobie. Pani Stasie pewnie chce nas troszke postraszyć.. - Ale teraz już przeszło? dodaje na głos. Nie boi się Pani że straszy? A pani tak sama tutaj mieszka tyle lat?- pytałam jeszcze. "A tam straszy. Niech straszy! Ja sie nie boje, niech sobie stuka. Dom po kolędzie. A jak będzie trzeba- to zaklnę, jak babka uczyła. Krzywdy nie robi, moze tam biedok utknął i coś mi chciał powiedzieć, ale nie wiedziałam co. A że tak długo sie trzyma.. to może wie że kiedyś jednak powie?"
Gdy zapytałam ją, czy choć część historii mogłabym spisać i podzielić się z Wami, na blogu, w takim artykule który mogą czytać ludzie z różnych zakątków Polski, powiedziała mi:
"A łopisujcie sobie, niech tam wiedzą jak się w górach żyło" mówiąc to uśmiechnęła się tylko pod nosem, jakby wiedząc że opowieści, choć piękne i barwne, tylko częściowo mogą nas przenieść w świat opowiadąjącego. "Ino żebym na tym zdjeciu dobrze wyszła" dodała jeszcze rozbawiona, puszczajac mi oko ;)
Zdjęcia własne, z okolic zamieszkania Pani Stasi. W opowieściach starłam sie zachować oryginalne zdania, na tyle na ile je zapamiętałam.
Opowieści bezcenne. Opowieści, które sprawiają, że przenosisz się do tamtych czasów.
Zastanawiam się często co ja przekaże swoim dzieciom, wnukom czy prawnukom. (Albo one swoim)
Dobre historie charakteryzuja sie własnie tym że są jak wechikuł czasu i przenoszą nas w inny świat :)
Też czasem nachodzą mnie rozmyślania podobne do Twoich i myślę że póki można, póki sił starcza (a jak się okazuje powinno starczyć do późnej starości ) trzeba żyć intensywnie, realizować swoje cele i przede wszystkim nie kierować się w podejmowaniu decyzji strachem (no, zabrzmiało to teraz jak w jakiejś grupie rozwojowej, brakuje tylko zdania o wyjściu ze strefy komfortu i będziemy mieć komplet haseł motywacyjnych na dzisiaj ;) )
W ten sposób na pewno wygenerujemy w swoim życiu odpowiednią ilość wspomnień które bedziemy mogli przekształcić w barwne opowieści. Ostatecznie życie składa się z sumy naszych doświadczeń, więc trzeba po prostu zadbać aby było w nie bogate ;)
Ahh takich opowiesci starszych ludzi mozna sluchac i sluchac :) i czytac i czytac
To prawda.. Niby wcale nie taka duża rozbieżność czasowa pomiędzy naszymi życiami, a historie z innej epoki, nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach- dlatego tak dobrze się słucha ;)
Pozytywna babeczka, tacy ludzie do skarbnica wiedzy.
Dokładnie. Sama chciałbym się tak zestarzeć i być tak optymistycznie nastawiona do życia mimo jego przeciwności (Pani Stasia od smierci rodziców mieszka w tym domku na szczycie zupełnie sama!)
Fajnie byłoby poznać Panią Stasię - Annę :)
Pani Stasia w gruncie rzeczy jest dosć samotną kobietą i zawsze bardzo sie cieszy kiedy ktoś ją odwiedzi czy napisze. Myślę że mogłabym zapytać Panią Stasię o to czy życzyłaby sobie żeby ktoś inny mógł jej wysłać list czy pocztówkę. Wydaje mi się że byłaby zadowolona- widziałam u niej kolekcje kartek świątecznych od różnych ludzi, w tym od innych zagubionych na szlaku podróżników, którzy zagoscili w jej chatce.
Kiedyś więcej się słyszało opowieści na pograniczu świata realnego i nadprzyrodzonego. Czy teraz ludzie w to nie wierzą? Czy nie zauważają?
A podobne historie czy legendy potrafią gęsią skórkę wywołać.
Moim zdaniem wynika to z tego że z jednej strony ludzie dziś są tak bardzo oderwani od duchowości i mistycyzmu wszelakiego że mogli by się potknąć o zjawisko paranormalne a i tak by je jakoś zracjonalizowali lub zignorowali. Z drugiej z kolei niektóre rzeczy które widzieli kiedyś ludzie rzeczywiście były wytworem ich wyobraźni, niewiedzy lub strachu i dziś w dobie większego dostępu do informacji, przeciętna osoba potrafi szybciej znaleźć logiczne wyjaśnienie dla tego co się dzieje.
Tym razem się z Tobą zgadzam... i wcale nie dlatego, że trochę "przypakowałeś" :)
Dodam tylko, że dziś pewnie połowa nie usłyszałoby wołających głosów bo mają słuchawki na uszach nawet będąc w lesie.
Niestety to jest najbardziej przybijające.. Ludzie idą do lasu czy też w góry i potrafią nawet puszczać muzykę z komórki na głos.
Starsi ludzie mają dużo mądrego do powiedzenia i wystarczy chcieć ich słuchać. Czasami oni tego bardzo potrzebują